Jeszcze do niedawna od strony starego miasta, na
Bramie Krakowskiej wisiał portret świętego Antoniego, patrona lubliniaków. Mam
nadzieję, że on tam niebawem powróci. Jeśli zaś ktoś chciałby dotrzeć do
dokumentów, kiedy i przez kogo był nam za patrona nadany, to obawiam się, że
ich nie znajdzie. My lubliniacy po prostu przyjęliśmy go za swojego patrona i
koniec. Bardzo często turyści przybywający do naszego miasta pytają nas
przewodników:
- „Właściwie, dlaczego akurat święty Antoni?”
Hm... odpowiedź jest oczywiście trudna, ale
jak mawia mój przyjaciel – „przewodnik, to nie komandos, on musi sobie dać
radę” – wymyślamy najróżniejsze hipotezy na ten temat. Najbardziej
prawdopodobną jest ta, że to patron rzeczy i ludzi zagubionych, a my lubliniacy
jesteśmy tak roztargnieni, że potrafimy zgubić wszystko: pieniądze, klucze od
domu, czy samochodu, dokumenty, nawet miłość, czy też dziewczynę, albo żonę.
Tak, tak moi kochani! Nie tak dawno na początku
zeszłego miesiąca byłem z własną małżonką na zakupach w hipermarkecie.
Zatraciłem czujność (jak się mówi w służbach mundurowych) na sekundę dosłownie
i żona mi zginęła, no, przynajmniej z moich oczu. Oczywiście znalazłem ją po
drugiej stronie kas, czyli już po dokonanych zakupach i co?
Ano mój portfel zrobił się lżejszy, tak mniej
więcej o połowę.
No i jak tu nie wziąć sobie za patrona świętego
od rzeczy zagubionych?
„Święty Antoni,
ratuj w każdem przypadku!”