Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podziemia lubelskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podziemia lubelskie. Pokaż wszystkie posty

środa, 26 czerwca 2013

Przyzwyczajenie...


Nie tak znów dawno miałem bojowe zadanie. Polegało ono na tym, że kiedy skończyłem opowieści diabła Czarciwąsa w Lubelskiej Trasie Podziemnej, miałem się również jako diabeł pojawić na powietrzni i oprowadzić grupę z podziemi, po zabytkach, które widzieli na makietach. Troszkę stremowany, bo przecież wystawiałem swe „diabelskie przebranie” na widok publiczny, a nie miałem żadnej pewności co do reakcji mieszkańców naszego grodu. Cóż jednak, powiedziało się A trzeba powiedzieć B. Wylazłem z podziemi „diabelsko pięknie” przystrojony z jakże figlarnymi różkami na głowie oraz ciągnącym się diablim ogonkiem i czekałem na grupę, która dopiero zbliżała się do wyjścia. Już po pierwszych reakcjach troszkę mnie zdenerwowanie i trema opuściły. Mieszczanie bowiem lubią zarówno anielskie istoty opiekujące się Lublinem, jak i diabły, które ferowały sprawiedliwe wyroki w Trybunale Koronnym.
Grupa wyszła z Podziemi i zaczęła się opowieść diabelska na powierzchni starego miasta. Wszystko szło jak po maśle, aż do czasu przejścia przez bramę w Wieży Trynitarskiej. Zazwyczaj prowadząc wycieczki stawałem tuż koło Archikatedry , w pobliży Archiwum Państwowego i opowiadałem dzieje budowli. Tak było również i tym razem. Potoczystą mową przedstawiałem właśnie wydarzenia odbudowy świątyni po pożarze, kiedy zauważyłem mieszczkę lubelską w starszym wieku przyglądającą mi się badawczo. Na początku nie zwracałem uwagi, ale widać ciekawość mieszczki była większa niż moja, zbliżyła się i zapytała:
- Czy diabeł nie boi się krzyża?
No tak! Odwróciłem się  i uprzytomniłem sobie natychmiast, że tuż za moim ulubionym miejscem do opowiadania stoi wielgachny krzyż.
Nie chcąc „wyjść z roli” zakrzyknąłem jedynie diabelskie:
- Brrrrrrrrrr, toć nie zauważyłem onego znaku, brrrrrrrrr ...
I natychmiast (jako że opowieść właśnie się skończyła) poprowadziłem grupę dzieciaków w stronę „kamienia nieszczęścia”.
Odwróciłem się jednak, pomykając w diabelskich susach, i zobaczyłem uśmiechniętą twarz starszej pani. Do tej pory nie wiem czy z powodu złapania „diabła za rogi” i zapędzenia go w „kozi (bo nie diabli) róg”, czy też z powodu radości wynikającej z mojej pociesznej roli jako lubelskiego przewodnika.
Kiedy ją spotkam następnym razem, będę musiał ją o to zapytać.



poniedziałek, 3 czerwca 2013

Czwartkowe wzgórze.


Właśnie dzisiaj „diabłowałem” w Lubelskiej Trasie podziemnej, kiedy przyszli pierwsi turyści. Była to klasa druga szkoły podstawowej. Pani przewodnik pięknie opowiadała o Lublinie od zarania dziejów pokazując pierwszą makietę. Ja ukryty – póki co – za ścianą słuchałem tej opowieści, kiedy przewodniczka pokazała ważne wzgórze, a przedstawiając go powiedziała, że to Czwartkowe Wzgórze. Dzieciaczki jakby na chwilkę zaniemówiły, więc padło pytanie:
- Czy ktoś wie dlaczego to wzgórze się tak nazywa? Może któreś z Was wie co się odbywało w czwartek?
Po chwili wahania jedno z dzieci dość rezolutnie odpowiedziało:
- Ja wiem w czwartek odbywało się Boże Ciało.
No właśnie w tym tygodniu obchodziliśmy właśnie tę uroczystość.

Tutaj przypomniała mi się anegdota opowiedziana przez jednego z zakonników:
Do drzwi starszego pana dobijał się ktoś intensywnie.
- Kto tam? - zapytał starszy pan
- Sataniści! – brzmiała natarczywa odpowiedź.
- Nie wierzę! -  oponował starszy pan zza drzwi
- Jak Boga kocham jesteśmy sataniści! – padło potwierdzenie.

Kiedy to wszystko przeleciało przez moją głowę to ledwie powstrzymałem się od głośnego śmiechu, bo za chwilę miałem siać grozę jako podziemny diabeł Czarciwąs.



wtorek, 19 lutego 2013

Świat wg gimnazjalisty.



Gimnazjaliści to taka dziwna grupa uczniów, którzy jeszcze nie są dorośli, ale za to mają sporo aspiracji do dorosłości. Przy okazji nie bardzo wiedzą jak podkreślić ową „dorosłość”, więc wychodzą czasem całkiem pokraczne sytuacje. Nie wszyscy oczywiście tak się zachowują, bo skrzywdziłbym tych, którzy są zwyczajnymi chłopakami i takimi dziewczynami.
Ostatnio miałem taką grupę w Podziemiach Lubelskich. Czegóż oni nie wymyślali; jeden, że piwo to codziennie pije, drugi, że ma trzecią, czy nawet czwartą dziewczynę... Słuchałem tego z politowaniem patrząc na ich młode buzie i myśląc, czy moja córka będąc w tym wieku, aż takie głupoty mówiła? No ale nic to, wchodzimy do podziemi.
Oczywiście cały czas owa ekipa przeszkadzała przewodnikowi z podziemi w opowiadaniu o historii miasta. Padały najróżniejsze pytania, zupełnie nie mające związku z tematem wycieczki, które wzbudzały sztuczny rechot pozostałych. Jako, że był to poniedziałek, w podziemiach urzędował i opowieści snuł opisywany już na tym blogu, stary wędrowny dziad. Pierwsze spotkanie z nim nie należało do najsympatyczniejszych, bo zaczęło się od drwin w wykonaniu gimnazjalistów. Chyba myśleli, że przez cały czas będzie „za pan brat, świnia z pastuchem”. Oj, jakże się pomylili. Kiedy aktor opowiadał historię budowy murów obronnych miasta nadmienił, iż uczynił to król Kazimierz Wielki. Natychmiast niemalże męska część grupy, znów z drwinami pokazywała okolice klejnotów rodowych, mówiąc, że „miecz miał wielki”. Zauważyłem wtedy, że aktor nie wytrzymał, podszedł do najbardziej aktywnego w tych drwinach i patrząc mu prosto w oczy rzekł:

- „Uważaj wasze, bo kto mieczem wojuje, od pochwy zginąć może.”

Zapadło najpierw głuche milczenie, a potem śmiech z owego nieszczęśnika, ale od tej pory drwiny ustały i ci rubaszni młodzieńcy stali się normalnymi uczniakami, którzy okazali się nawet niezłą ekipą.
Widać, co niektórymi trzeba wstrząsnąć, żeby do rozumu przyszli.



piątek, 1 lutego 2013

Siła sugestii


Od lat wiadomo, że siła sugestii jest potężną bronią. Ja jednak odczułem to na własnej skórze. Rzeczone niżej podziemia lubelskie mają w sobie nieodparty urok. Co poniedziałek chętni zwiedzają tam podziemia uczestnicząc jednocześnie w inscenizacji, w której stary wędrowny dziad opowiada legendy starego Lublina. Niby nic ale...
Połączenie podziemi, ich klimatu i opowieści tworzonej na żywo, bardzo mocno działają na uczestników wycieczek. Już sam początek jest dość ciekawy. Kiedy wchodzi się do jednej z sal, zobaczyć można postać starego dziada siedzącego na skrzyni , tuż obok pali się w latarence świeca. Zwiedzający już mają problem: czy to figura z wosku, czy żywy człowiek. Niektórzy podchodzą blisko i próbują dotykać postać, po czym stwierdzają - "z wosku". Zobaczenie jednak ich min, kiedy wędrowny dziad zaczyna śpiewać - "od powietrza, głodu, ognia i wojny......" jest bezcenna. Niektórzy próbują ucieczki, inni skupiają się jeden przy drugim, po prostu spotkało ich coś, czego się nie spodziewali.
Wędrówka przebiegła potem już bez przeszkód, aż do momentu, kiedy wędrowny dziad wyciąga z beczki lutnię, by wykonać dziadowską pieśń i wtedy niemalże chórem zwiedzająca młodzież stwierdza - "to jest banjo". Tutaj właśnie zawsze się zastanawiam, co tez teraz uczą na muzyce w szkołach, skoro młodzież myli tak proste instrumenty.
Ale troszkę odbiegłem od tematu. Ostatnią opowieścią wędrownego dziada jest opowieść o Ojcu Pawle Ruszlu - lubelskim Dominikaninie z przełomu XVI i XVII wieku. Wszystko dzieje się składnie i ładnie, do momentu, kiedy aktor chcąc wzmocnić emocje przy opowiadaniu o śmierci Ojca Pawła, rzuca się na kolana i śpiewnym głosem ze złożonymi rękami deklamuje: "...A co młodszym braciom polecono, by noc całą modlili się przy trumnie ojca Pawłaaaaa...." Pewnego razu, dzieciaki z klasy II szkoły podstawowej - czyli jak to się mówi "komunijne" - tak się przejęły owym opowiadaniem, że razem z aktorem upadły na kolana i przez cały czas deklamacji trzymały ręce prawidłowo złożone. O mało nie parsknąłem śmiechem, ale wytrzymałem to ze stoickim spokojem, ostatecznie przewodnik to nie komandos, on sobie musi dać radę w każdej sytuacji.
No i jak tu nie wierzyć w siłę sugestii?