Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauczyciel. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nauczyciel. Pokaż wszystkie posty

środa, 22 maja 2013

Dzieciaki vs. Nauczyciele - 1:0

Długo zbierałam się do napisania tego tekstu. Najpierw chciałam tą historię opisać szybko i wyłożyć, co mi na sercu leży, ale po namyślę stwierdziłam, że poczekam aż emocje opadną. I chyba już trochę opadły.
Niedawno oprowadzałam grupę dzieciaków z wymiany międzynarodowej. Szlak wielokulturowość Lublina. Szlak specyficzny, ale ze względu na grupę, jak najbardziej trafiony. Fakt, że każdy przewodnik chce opowiedzieć jak najwięcej, i często może rozgaduje się za długo, ale sami powiedźcie, jak opowiedzieć, choćby o Unii Lubelskiej, nie wspomniawszy, choć trochę, dlaczego to takie ważne wydarzenie. Niechby mnie szlag szybciej trafił, gdybym miała „odwalać chałturę” w stylu wspomnianej w innym poście, filmowej przewodniczki z Malborka. Z resztą, przecież widzę czy grupa się nudzi, czy nie. Jeśli wszyscy słuchają, a nie „rozłażą” się na boki, zadają pytania, to wiem, że jest ok. I tak było w tym wypadku. Starałam, się wszystko tłumaczyć i objaśniać, aczkolwiek w jak najzwięźlejszy sposób. Ciekawostki, najważniejsze zagadnienia. Pytania były, zainteresowanie było.
Nagle gdzieś w połowie trasy dopadła nas jakaś zagubiona nauczycielka (?), opiekunka (?). Do dziś nie wiem. No i się zaczęło: pani za długo mówi, ich to nie interesuje, oni się nudzą, pani skraca. Nie pójdziemy tu, nie pójdziemy tam, bo zasługo.
Ich to nie interesuje? Za długo? To ja się pytam, droga pani, dlaczego po ogłoszeniu czasu wolnego, ta nie zainteresowana, znudzona grupka dzieciaków podchodzi do mnie i mówi.
- Proszę pani, bo jeszcze mieliśmy odwiedzić inne miejsca…A pani miała być z nami trochę dłużej, prawda?
- Tak.
- A czy mogłaby nas tam pani zabrać, bo byśmy bardzo chcieli to zobaczyć.

Moi drodzy, jeżeli dzieciaki z własnej, nieprzymuszonej woli, poświęcają swój wolny czas i proszą mnie o to, żebyśmy zrealizowali program do końca, to ja wam mówię: pójdę tam z nimi, i opowiem im wszystko jak najpiękniej będę potrafiła. Bo taki jest obowiązek NAUCZYCIELA i WYCHOWAWCY. Bo każdy przewodnik, na czas oprowadzania młodzieży, staje się nauczycielem i wychowawcą.

Ktoś może mi zarzucić, że przecież nie wszystkie dzieciaki ze mną poszły, dokończyć trasę. No to proszę bardzo, narzekajmy dalej, że młodzież nie ma ambicji i dalej stawiajmy przed nimi coraz mniejsze wymagania.

Na koniec dodam, że tłumacz znikną z nauczycielkami i za tłumaczy robiły polskie dzieciaki.

czwartek, 21 marca 2013

Kierowca, pilot i ...GPS

Któregoś dnia w trakcie wycieczki kierowca opowiedział mi takie zdarzenie:
- Wiesz… Dostałem niedawnoezlecenie na jednodniowa wycieczkę do Bałtowa. Słyszałeś o tym Jura Parku?
- No, tak. Jura park w Bałtowie znane miejsce. Byłem tam w zeszłym roku na objeździe po świętokrzyskim.
- Właśnie, spotykamy się rano, przychodzi pilot, dzieciaki, nauczyciele. Wszyscy wpakowali się do autokaru. No to nastawiłam GPS na Bałtów i ruszyliśmy. Nawet nie jechaliśmy daleko. Niecała godzina i byliśmy na miejscu.
-Godzina? Tam się jedzie trochę dłużej.
-Ano godzina. Zajeżdżamy i okazało się, że to jakaś dziura. Nie było żadnych oznaczeń gdzie do tego parku dojechać…
-?
- …Zatrzymywaliśmy się i ten pilot zaczął się dopytywać miejscowych, gdzie to jest. Nikt nic nie wiedział. Zaczęliśmy się zastanawiać, o co chodzi. Nauczycielki zaczęły się dopytywać, o co chodzi. I wtedy sprawdziłem na mapie.
-?
- No i, słuchaj, okazało się, że owszem do Bałtowa dojechaliśmy… Ale w województwie lubelskim!
- Ha, ha! I żaden z was się nie zorientował?
- A ni ja, ani on. Nauczycielki, to myślałem, że nas zjedzą.

Taaak… Nie ma to, jak dobre przygotowana trasa…Tradycyjnie, z mapą w ręku.


sobota, 16 lutego 2013

Wyrzuty sumienia…


Niezwykle pięknie wygląda Stare Miasto w Lublinie, gdy kamienice oplatają promienie słońca. Tak było też i tym razem. Lato, słoneczna pogoda, dzień podobny do poprzedniego i do następnego o tej porze roku – czyli spotkanie z turystami, opowieści, dyskusje, humor… czyli to co przewodnik uwielbia. Tak też miało być i tym razem… Chodzę z grupką dzieciaczków z VI klasy szkoły podstawowej – pokazuję to tu, to tam… Zatrzymujemy się przy Bramie Grodzkiej, a tam takie piękne cyferki rzymskie, a więc miło mówię:
 „ A teraz zagadka: U szczytu bramy cyferkami rzymskimi zapisano datę przebudowy, no, no jaka to data?” – mówię z uśmiechem. Cisza… Ktoś próbuje i jeszcze ktoś, i jeszcze… podpowiadam powolutku, nie spieszę się, bo wiem, że dzieciaki są już na dobrej drodze, tyle, że troszkę to trwa… może troszkę przy długo, bo nagle słyszę głosik Pani nauczycielki: „Jutro po powrocie sprawdzian! Przypomnicie sobie rzymskie cyfry!”. Hm… ale miałam wyrzuty sumienia…

wtorek, 12 lutego 2013

Siła przyzwyczajenia.



Dostała mi się grupa nauczycielek. Śliczne, zgrabne i.... gadatliwe. Oj, będę się miał z pyszna, jeśli tak będą gadały. Jednak nie, kiedy zacząłem swoją opowieść zapanowała cisza. Snułem więc opowieści o początkach miasta, pokazując co chwilkę, najważniejsze i najstarsze jego elementy. Owszem nie powiem, zaciekawienia było spore. Weszliśmy na dziedziniec zamkowy, ponieważ chciałem troszkę królewskiej historii miasta pokazać. Zdążyłem wyciągnąć rękę wskazując na kaplicę zamkową, a tu jak przysłowiowy grom z jasnego nieba zleciał na mnie grad pytań:
- „A z jakiego to wieku?”
- „ Czy był tu król?”
- „Jaki to okres architektoniczny?”
- „Czemu tam wejście jest na górze?”
Przełknąłem ślinę, układając odpowiedzi na pytania w kolejności ich zadawania i zacząłem swoją opowieść. Kiedy skończyłem dokładnie omawiać ów zabytek, zupełnie nieopatrznie i zupełnie odruchowo pokazałem studnię na dziedzińcu zamkowym i.... znów mnie dopadł grad pytań wszelakiej maści z zapytaniem o toaletę włącznie. Podobnie jak za pierwszym razem odpowiadając na zadane pytania, opowiedziałem historię studzien miejskich.
Kiedy został mi ostatni obiekt do pokazania postanowiłem zastosować zupełnie inną metodę. Rozpocząłem od początku dzieje onej baszty, co na dziedzińcu stoi, trzymając tym razem ręce przy sobie i niczego nie pokazując, nauczycielki zaś już nie rzucały gradu pytań, tylko jak na komendę zaczęły sobie pokazywać tę budowlę. „A to tak to działa” – pomyślałem i już dalej problemów żadnych nie było.
Przyzwyczajenie jest jednak drugą naturą człowieka.
Przypomniał mi się tutaj dowcip o pewnej pani, której komentator sportowy zadał następujące pytanie:
- „Czy nie przeszkadza pani, że mieszka pani blisko stadionu?”
- „Nie, nie,         nie nie nie nie” - wyskandowała po „kibicowsku” owa matrona.