Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Archikatedra. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Archikatedra. Pokaż wszystkie posty

środa, 3 kwietnia 2013

Rodzice pilnujcie dzieci swoich....


Jakoś tak przed Świętami Wielkanocnymi któregoś roku, przypadła mi w udziale grupa wycieczkowa po naszym pięknym mieście. Jak to się mówi prawdziwi turyści, zahartowani w bojach i ciekawi świata. Tacy są najlepszymi słuchaczami. Miasto nasze już szykowało się do wielkiego Triduum Paschalnego, kościoły pełne spowiadających się ludzi i nasza niewielka grupka wchodząca do Archikatedry. Po cichutku, tak, żeby nie przeszkadzać spowiadającym się i modlącym stanęliśmy pod chórem i stamtąd ściszonym głosem opowiadałem o tej przepięknej świątyni. Wtem po nawie głównej zaczęło biegać jakieś radosne maleńkie dziecko. Jeszcze się potykało o własne nogi ale już nieźle mówiło i wyrażało wielką chęć na komunikowanie się z otoczeniem. A to podbiegało do mojej grupki, przyglądało się ciekawie, po czym ze śmiechem uciekało w drugą stronę. Z doświadczenia wiem, bo wychowałem swoich dwoje urwisów, że nie należy reagować, bo dopiero wtedy się zacznie bieganina i krzyki. Wesołe owo dziecię nie napominane przez rodziców pozwalało sobie coraz śmielej. Wtem zobaczyło siedzącego w konfesjonale księdza i podbiegło do niego. Stanęło dokładnie naprzeciwko i patrzy zdumione. Nagle pyta głośno, aż echo odbiło się o sklepienie:

- „Co robis?”

Ksiądz w odpowiedzi na takie dictum zrobił wielkie oczy i zaczął rękami pokazywać, żeby dziecko odeszło, kładąc przy tym palec na ustach, żeby już nie krzyczało. Dziecko zaś nie otrzymawszy odpowiedzi dalej swoje:

- „Co robis?” – tym razem jeszcze głośniej.

Ksiądz skonsternowany pokazuje, żeby dziecko było cicho kładzie palec na ustach i prosi machając dyskretnie rękami żeby odeszło. Oczywiście rodzice owej pociechy nie reagowali, szczęśliwi że dziecko tak ślicznie się bawi.
Wtedy ów dziarski maluch widocznie zakończył skomplikowany proces myślowy, bo wyprostował się
i najgłośniej jak mógł powiedział:

- „Aaaaaaaaaaaaaa kupe robis!”

Teraz wszyscy dowiedzieli się kim są jego rodziciele, bo chwycili go na ręce i pędem wybiegli z kościoła.
Jego rozumowanie było proste: siedzi cicho, zgięty w pół i ma wielkie oczy i pokazuje żeby wszyscy byli cicho – to co może robić w takim skupieniu?
Oczywiście moja grupa na całe to zdarzenie parsknęła tłumiący śmiech. Ksiądz widocznie z wielkim poczuciem humoru przeprosił penitenta, otarł łzy ze śmiechu, wydmuchał rozgłośnie  nos i spowiedź potoczyła się już dalej bez przeszkód.

Rodzice pilnujcie dzieci swoje, żebyście nie musieli się później najeść wstydu.



sobota, 30 marca 2013

Święcone... dokładnie.


Jako ciekawy świata i tego co w mieście się dzieje, wyruszyłem w Wielką Sobotę, by przyjrzeć się dekoracjom w kościołach. Najbardziej interesowały nie oczywiście Groby Pańskie, których tradycja sięga bardzo dawnych czasów. Jako, że w naszym mieście troszkę tych kościołów jest ruszyłem dziarsko z samego rana, od tych leżących poza centrum do tych położonych w środku miasta. Wkroczyłem właśnie w progi dobrze mi znanego i lubianego kościoła Archikatedralnego pod wezwaniem Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty. Było nie było najważniejszy kościół w mieście, więc punktem honoru niektórych mieszczan jest właśnie w tym kościele brać ślub, chrzcić dzieci, no i oczywiście święcić pokarmy w Wielką Sobotę. Trafiłem tam właśnie w tzw. „szczycie”. Ludziska cisną się solidnie by postawić swój koszyczek na przygotowanym długim stole. Niestety dla spóźnialskich zazwyczaj brakuje miejsca. Co wtedy? Trzeba podejść w miarę jak najbliżej miejsca święcenia i trzymając koszyczek z pokarmami  czekać na poświęcenie. Zazwyczaj księża w tym dniu, po pięknie odmówionej modlitwie nie żałują wody święconej. Obficie mocząc kropidło święcą i pokarmy i przybyłych.
Kiedy dotarłem do Archikatedry właśnie zbliżał się czas święcenia. Ciżba ludzi cisnęła się z koszyczkami. Wśród owych „cisnących się”, była starsza kobiecina, którą można określić również słówkiem „babina” przy całej sympatii do jej osóbki. Starsza uśmiechnięta pani stanęła karnie w kręgu i spokojnie czekała na zakończenie modlitwy poświęcenie. Kiedy ksiądz skończył podniosła koszyczek i dokładnie śledziła, czy woda święcona do niego doleci. Po zakończeniu ceremonii „babina” spojrzała do koszyczka i stwierdziła, że jednak ma wątpliwości czy woda święcona doleciała do niego. Postanowiłem zobaczyć co zrobi. Ona zaś zaczęła wraz ze wszystkimi wychodzić z kościoła i kiedy mijała kropielnicę przy wyjściu, zatrzymała się umoczyła palce i solidnie pokropiła koszyczek, po czym stwierdziła z satysfakcją:
- „NO!”
I zadowolona wyszła z kościoła.
Jak widać z opowiadania, mieszczki lubelskie na wszystko sposób znajdą.

Ze świątecznym pozdrowieniem - przewodnicy lubelscy.