Pokazywanie postów oznaczonych etykietą topór. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą topór. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 2 kwietnia 2013

Ciekawostki miejskie

                Kiedy widzę w Lublinie jakąś grupę turystów prowadzoną przez osobę z innego regionów Polski lubię się czasem „przykleić” do wycieczki i posłuchać co też ten człowiek ma ciekawego do powiedzenia
o naszym mieście. Może zna jakieś wyjątkowe ciekawostki albo opowieści rodzinne… Kto wie. A oto co między innymi usłyszałam:
- Grupa stoi przed Zamkiem Lubelskim, a pilot opowiada o jego historii, nagle jeden z uczestników wycieczki zadaje pytanie: „Co to są te dwa topory na górze?” Pilot spojrzał i nie tracąc fasonu mówi: „To herb rodziny, która pobudowała ten zamek.” (Topory te zainstalowano jako symbol „sprawiedliwości” w okresie gdy na zamku mieściło się bardzo ciężkie więzienie.)

- Kolejna grupa stoi na Placu po Farze i pilot opowiada: „A teraz moi drodzy znajdujemy się w miejscu, gdzie kiedyś wznosił się zamek lubelski. Te widoczne murki to pozostałości po tej wspaniałej budowli, a w dali, ten potężny obiekt widoczny na sąsiednim wzgórzu, to jeden z pałaców szlacheckich jakie się w Lublinie zachowały.” (Na Placu po Farze dawniej stała fara czyli pierwszy kościół parafialny w Lublinie natomiast owy „potężny obiekt ” to po prostu, istniejący do dziś Zamek Lubelski.).

- Przed bramą Krakowską: „Oto wieża zegarowa, którą znali już średniowieczni kupcy.” (Choć sama budowla powstała w średniowieczu to zegar na bramie krakowskiej zainstalowano w XVI w. czyli w okresie Jagiellońskim a brama nigdy nie otrzymała takiej nazwy. Interesujące jest też co autor tego tekstu miał na myśli mówiąc o owej znajomości…..


niedziela, 3 marca 2013

Ech! Te pamiątki z wycieczek.


Cały sezon wycieczkowy spędzam w trasie, a na takich wycieczkach najważniejsze są dwie rzeczy: jedna to zjeść hamburgera w sieci szybkiego jedzenia, druga zaś to pamiątki.
Jeśli chodzi o to „szybkie jedzenie”, to złośliwcy twierdzą, że to jedyne miejsce na świecie, gdzie można zjeść kotleta, na którego składa się mięso z 350 krów. Odpuścimy sobie jednak ten temat, a poświęcimy się pamiątkom.

Prawdę powiedziawszy to zmora wszystkich wycieczek. Wyobraźcie sobie, że grupa 45-50 dzieciaków wpada po zwiedzaniu jakiegoś obiektu i oczywiście obowiązkowym zakupie „pamiątek” i tylko połowa z nich trzyma w dłoniach łuk z obowiązkową strzałą w zestawie, druga zaś posiada drewniane miecze, topory, czy pały zbója Madeja. Kierowcy na taki widok dostają gęsiej skórki i natychmiast przypominają sobie ceny każdej z szyb w autokarze. Dzieciaki bowiem od razu próbują swoją broń i jeden drugiemu pokazuje jakim to on jest szermierzem, czy Robin Hood`em. Mnie osobiście drażnią niesamowicie kuleczki, które przy zderzeniu wydają trzask i zapach zgoła piekielny.

Chcąc uniknąć spięcia na linii kierowcy, nauczyciele i dzieciaki postanowiłem pewnego razu opowiedzieć o owych pamiątkach i pokazać że można również dostać rzeczy piękne i wartościowe. Tłumaczyłem, tłumaczyłem i prosiłem, żadnych łuków, toporów, czy mieczy.
Młodzież ze zrozumieniem pokiwała głowami i przytaknęła, że rzeczywiście mam rację. Kiedy przyszedł czas na pamiątki ruszyli kłusem ku straganom, pomni moich nauk i wyjaśnień. Po upływie czasu przeznaczonego na ten cel, zrobiłem zbiórkę przed autokarem. Ku mojemu zdziwieniu nie było żadnych mieczy, żadnych toporów, żadnych łuków. Za to każdy prawie dzierżył w dłoni (dziewczynek nie wyłączając), proce, „katany” japońskiego samuraja z lichej blaszki i.... sztuczne oczy w pojemniczkach, znikające plamy i temuż podobne gadżety. Ponadto jedno z dzieci podeszło i powiedziało:
- „Miał pan rację, tamto to byle jakie, zaraz się łamało, a to pan zobaczy...” i podsunął mi pod nos „krwistego gluta” z okiem w środku, spokojnie drgającego na umorusanej ręce.

Ręce mi opadły! Widocznie wszyscy muszą przez to przejść, jak przez choroby wieku dziecięcego.