Siedziałem sobie wygodnie w znanej Sandomierskiej
pierogarni, czekając na swoją porcję pysznotek. Tak chcąc nie chcąc wdałem się
w dyskusję z szefową tego zakładu gastronomicznego i jej znajomymi, nota bene
rodowitymi sandomierzanami. Trzeba przyznać opowiadać o swoim mieście to oni
umieli. Pierwszy raz słyszałem, tak świetnie opowiedzianą legendę o Halinie
Krępiance, która poświęcając swoje młode życie wprowadziła cały zagon Tatarów w
podziemia gdzie zginęli, bo mieszczanie wejście do lochów natychmiast zawalili.
Kiedy zobaczyli na moim polarze identyfikator
pilota wycieczek, rozmowa zeszła na pomyłki „dzikich przewodników”, czyli
takich, którzy nie mają żadnych, dosłownie żadnych uprawnień do tego typu
czynności.
- „Wiesz pan? Niedaleko jest taka uliczka
Piszczele”. – zaczął jeden z nich.
- „ Tak wiem, prawie naprzeciwko kościoła
świętego Jakuba” - potwierdziłem.
- „ No to widzisz pan, nie dalej jak w zeszłym
tygodniu byłem tam i widzę prowadzi taki jeden grupę i opowiada niestworzone
historie o mieście. Kiedy jeden z uczestników zapytał, dlaczego ta uliczka
nazywa się „Piszczele” to ten, nie powiem kto, był łaskaw powiedzieć, że to od
tych Tatarów, co ich Krępianka wprowadziła w lochy, żeby zatracić. Bo oni tak
pod tą ziemią piszczeli i piszczeli...”
- „No nie – nabija się pan ze mnie.” – rzekłem
niedowierzająco.
- „ Pan wie, ja wiem, że tam było cmentarzysko i
piszczele ludzkie jakieś znaleźli, a widzisz pan co takie nieuki gadają?”
Właśnie nadeszły moje pysznotki, czyli pierożki i
zająłem się jedzeniem, ale nie mogłem zapomnieć tej historii, bo my, czyli
licencjonowani piloci i przewodnicy mamy zakodowane w głowach dwie rzeczy – nie
opowiadać głupot, to po pierwsze i po drugie uczyć się, uczyć się o miejscach
do których jedziemy.
Tutaj powinienem zaintonować swoistą litanię przewodnicką:
Tutaj powinienem zaintonować swoistą litanię przewodnicką:
- „ Od powietrza, głodu, ognia i dzikich
przewodników – zachowaj nas Panie!”