Nie
wiem dlaczego, ale większości ludzi przewodnik kojarzy się ze starszą osobą, najczęściej
emerytem. Jakąś staruszką bądź staruszkiem o siwych włosach, z wielkimi, rogowymi
okularami. Kiedy tymczasem na miejsce spotkania przychodzi młode dziewczę (pochlebstwo
dobra rzecz), turyści często patrzą po sobie niepewnie.
Któregoś dnia biegłam na miejsce
spotkania. Byłam trochę spóźniona. Nie było to spóźnienie na samo spotkanie, bo
staramy się być na miejscu tak przynajmniej pół godziny wcześniej. I rzeczywiście! Mimo,
że byłam na miejscu 20 min przed czasem, moja grupa już czekała.
Była to grupa niewielka, składająca się
z kilkunastu osób. Jak się później dowiedziałam, duża część uczestników
wycieczki, postanowiła udać się na zwiedzanie miasta na własna rękę. Właściwie nie samego miasta, co rozlicznych
piwnic lubelskich kamienic, kryjących złociste, chmielowe skarby (obowiązkowo z
pianą na dwa palce).
Podeszłam i zapytałam czy są „z tego i
tego miasta”, i czy czekają na przewodnika. W odpowiedzi usłyszałam, że owszem
czekają. Trochę chciało mi się śmiać, kiedy odpowiadając rozglądali się za moimi
placami, wypatrując owego przewodnika, mającego się niechybnie zjawić.
- To ja! – oznajmiłam krotko i
zwięźle.- Czy czekamy jeszcze na kogoś?
Wtedy mój wzrok spoczął na pewnej pani,
która w tej chwili zrobiła oburzona minę i z niedowierzaniem wykrzyknęła:
- Pani jest naszym przewodnikiem!?
- Tak- odpowiedziałam spokojnie,
a w myślach dodałam: „Aha! Wyzwanie”. Dlaczego byłam spokojna? No cóż,
doskonale wiedziałam jak nasza wycieczka się skończy.
Żegnając grupę, miałam mnóstwo satysfakcji
patrząc na rozanielona twarz owej "oburzonej" damy, a do dziś pamiętam te słowa wypływające
z jej ust:
- To była prawdziwa przyjemność!
Ech… Dla takich chwil zostaje się
przewodnikiem!