Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lublin. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lublin. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 11 kwietnia 2013

Zainteresowanie

Jedną z najważniejszych cech dobrego przewodnika i pilota jest umiejętność zainteresowania turystów programem wycieczki, zabytkami, historiami i ciekawostkami.
Pewnego razu oprowadzałam po Lublinie grupę młodzieży gimnazjalnej z drugiego końca Polski. Była to młodzież wyjątkowo spokojna i zainteresowana historią Lublina. Zadawali pytania, w skupieniu słuchali opowieści i tak mnie zafascynowali swoją postawą, że wręcz euforycznie zaczęłam im opowiadać kolejne historie prowadząc po Starym Mieście (Brama Krakowska, katedra, Wieża Trynitarska, Stary Ratusz, kościół oo. Dominikanów, Plac po Farze, ulica Ku Farze… i tu nagłe zaskoczenie. Jeszcze przed chwilą byli wszyscy a po 10 – 15 sekundach obok mnie znajdowała się tylko jedna opiekunka z którą właśnie rozmawiałam.
- „Gdzie są pozostali?!” – zapytałam zdziwiona.
- „No…, bo…, tak naprawdę to oni przyjechali tutaj – zaczęła odpowiadać nieco zawstydzonym głosem Pani opiekunka – by zobaczyć dom tego polityka – a może i jego samego. I tak się stało że właśnie wyszedł z domu jak ruszała Pani z placu! Teraz młodzież robi z nim zdjęcia i proszą o autografy.
Hmm, pomyślałam, każda grupa ma inne zainteresowania...

piątek, 5 kwietnia 2013

W pół godzinki!



Program był bardzo napięty. Tak zwany „Lublin i okolice na szybko”. Grupa bardzo fajna i chcą zobaczyć jak najwięcej, choć czasu mało... Biegamy więc między lubelskimi uliczkami, raz dwa - raz dwa, bo trzeba jechać dalej! I tak raz-dwa, raz-dwa:) Nagle daje się słyszeć: „Pani przewodnik jak wyjedziemy kawałek 
z Lublina, to zatrzymajmy się na trochę. Mamy przygotowane jedzenie – bigos:), ciasto. Tak zawsze ze sobą zabieramy na pierwszy dzień. Wystarczy pół godzinki”. Oczy moje stają się coraz większe, tak rozumiem, że ludzie głodni:), ale mało czasu, naprawdę, a do tego „pół godziny” jakoś ciężko mi uwierzyć. Cóż jednak robić. Głodny turysta to... zły turysta:) Ryzykuję i tuż za Lublinem zatrzymujemy się na ten bigosik. Tak sobie myślę, że spojrzę która to godzinka, bo dalej nie wierzę, że to będzie „pół godzinki”. Zaczynamy – kierowca otwiera bagażnik, a przy nim już kilka osób. Panowie wyciągają wielki gar, wielki? - olbrzymi gar z jeszcze ciepłym bigosem! Ktoś inny termosy z herbatą. Panie ciasto. Patrzę i nie wierzę, są i stoliki:) Zaczyna się piknik, niezwykły, bo każdy coś tu robi. Talerzyki, widelce, kubeczki. Po kolei dla każdego bigosik, kotlecik i chlebek! Chwila później każdy dostaje ciastko i herbatkę. Patrzę na zegarek, hm mamy jeszcze 15 minut:) 
i wtedy dostrzegam szklaną buteleczkę i każdy po kolei dostaje... kieliszeczek na trawienie :) Chwila później... znika w bagażniku olbrzymi gar (już bez bigosu), znikają stoliki dwa, termosy, pudełka, a grupa już w autokarze! Patrzę na zegarek i dalej nie wierzę, udało się! To było naprawdę „pół godzinki”, a smaku bigosiku i przemiłej grupy nie zapomnę:)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Ciekawostki miejskie

                Kiedy widzę w Lublinie jakąś grupę turystów prowadzoną przez osobę z innego regionów Polski lubię się czasem „przykleić” do wycieczki i posłuchać co też ten człowiek ma ciekawego do powiedzenia
o naszym mieście. Może zna jakieś wyjątkowe ciekawostki albo opowieści rodzinne… Kto wie. A oto co między innymi usłyszałam:
- Grupa stoi przed Zamkiem Lubelskim, a pilot opowiada o jego historii, nagle jeden z uczestników wycieczki zadaje pytanie: „Co to są te dwa topory na górze?” Pilot spojrzał i nie tracąc fasonu mówi: „To herb rodziny, która pobudowała ten zamek.” (Topory te zainstalowano jako symbol „sprawiedliwości” w okresie gdy na zamku mieściło się bardzo ciężkie więzienie.)

- Kolejna grupa stoi na Placu po Farze i pilot opowiada: „A teraz moi drodzy znajdujemy się w miejscu, gdzie kiedyś wznosił się zamek lubelski. Te widoczne murki to pozostałości po tej wspaniałej budowli, a w dali, ten potężny obiekt widoczny na sąsiednim wzgórzu, to jeden z pałaców szlacheckich jakie się w Lublinie zachowały.” (Na Placu po Farze dawniej stała fara czyli pierwszy kościół parafialny w Lublinie natomiast owy „potężny obiekt ” to po prostu, istniejący do dziś Zamek Lubelski.).

- Przed bramą Krakowską: „Oto wieża zegarowa, którą znali już średniowieczni kupcy.” (Choć sama budowla powstała w średniowieczu to zegar na bramie krakowskiej zainstalowano w XVI w. czyli w okresie Jagiellońskim a brama nigdy nie otrzymała takiej nazwy. Interesujące jest też co autor tego tekstu miał na myśli mówiąc o owej znajomości…..


czwartek, 28 lutego 2013

Trochę ponarzekam




W pracy przewodnika spotykam ludzi z całej Polski i nie tylko. Jest dość dużo turystów, którzy powracają do naszego miasta, a jeszcze więcej osób, które odwiedzają je po raz pierwszy. Reakcje są różne, tak jak różni są ludzie. Szczególnie jednak zapadają w pamięć słowa mieszkańców wielkich miast z zachodu kraju. Na szczęście są to rzadkie przypadki.

Któregoś dnia oprowadzałam małą grupę po mieście. Na samym początku jeden z panów postanowił „pochwalić” się, dlaczego przyjechali do Lublina:
- Wie pani, mój dziadek się tu urodził. Zawsze chciałem odwiedzić to małe, ukraińskie miasteczko.
- Proszę pana! To jest MIASTO POLSKIE od 1317 roku!

Innym razem jedna z turystek z jednego z 5 największych miast naszego kraju ( mocno wysunięte na zachód),  postanowiła podpytać się to jak się tu żyje. Cóż miałam odpowiedzieć? Do głowy przyszła mi tylko banalna odpowiedź – „normalnie”. Na to pani pokiwała głowa ze zrozumieniem i rzekła:
- Przyzwyczaiła się pani…

Ale na pewno nigdy nie zapomnę dwóch pań, które w jakimś konkursie wygrały wycieczkę do dowolnego miasta Polski.
-Widzi pani, pomyślałyśmy, że w Gdańsku, Krakowie, Warszawie to myśmy już były wiele razy. A w Lublinie nigdy. Bo to za daleko i w ogóle dziki wschód. Stwierdziłyśmy, że wypadałoby je jednak odwiedzić. Ooo.. Jak się rodzina i znajomi dowiedzieli to się zaczęli śmiać. „A gdzie wy chcecie jechać!” mówili ”tam przecież kocie łby i wozy drabiniaste jeżdżą”.
-No tak!- mówi druga - My tu z pociągu wysiadamy a tu są normalne ulice, kamienice, sklepy, place! A ile tu zabytków. A jak tu pięknie. Toż to normalne, wielkie MIASTO!!!

piątek, 1 lutego 2013

Siła sugestii


Od lat wiadomo, że siła sugestii jest potężną bronią. Ja jednak odczułem to na własnej skórze. Rzeczone niżej podziemia lubelskie mają w sobie nieodparty urok. Co poniedziałek chętni zwiedzają tam podziemia uczestnicząc jednocześnie w inscenizacji, w której stary wędrowny dziad opowiada legendy starego Lublina. Niby nic ale...
Połączenie podziemi, ich klimatu i opowieści tworzonej na żywo, bardzo mocno działają na uczestników wycieczek. Już sam początek jest dość ciekawy. Kiedy wchodzi się do jednej z sal, zobaczyć można postać starego dziada siedzącego na skrzyni , tuż obok pali się w latarence świeca. Zwiedzający już mają problem: czy to figura z wosku, czy żywy człowiek. Niektórzy podchodzą blisko i próbują dotykać postać, po czym stwierdzają - "z wosku". Zobaczenie jednak ich min, kiedy wędrowny dziad zaczyna śpiewać - "od powietrza, głodu, ognia i wojny......" jest bezcenna. Niektórzy próbują ucieczki, inni skupiają się jeden przy drugim, po prostu spotkało ich coś, czego się nie spodziewali.
Wędrówka przebiegła potem już bez przeszkód, aż do momentu, kiedy wędrowny dziad wyciąga z beczki lutnię, by wykonać dziadowską pieśń i wtedy niemalże chórem zwiedzająca młodzież stwierdza - "to jest banjo". Tutaj właśnie zawsze się zastanawiam, co tez teraz uczą na muzyce w szkołach, skoro młodzież myli tak proste instrumenty.
Ale troszkę odbiegłem od tematu. Ostatnią opowieścią wędrownego dziada jest opowieść o Ojcu Pawle Ruszlu - lubelskim Dominikaninie z przełomu XVI i XVII wieku. Wszystko dzieje się składnie i ładnie, do momentu, kiedy aktor chcąc wzmocnić emocje przy opowiadaniu o śmierci Ojca Pawła, rzuca się na kolana i śpiewnym głosem ze złożonymi rękami deklamuje: "...A co młodszym braciom polecono, by noc całą modlili się przy trumnie ojca Pawłaaaaa...." Pewnego razu, dzieciaki z klasy II szkoły podstawowej - czyli jak to się mówi "komunijne" - tak się przejęły owym opowiadaniem, że razem z aktorem upadły na kolana i przez cały czas deklamacji trzymały ręce prawidłowo złożone. O mało nie parsknąłem śmiechem, ale wytrzymałem to ze stoickim spokojem, ostatecznie przewodnik to nie komandos, on sobie musi dać radę w każdej sytuacji.
No i jak tu nie wierzyć w siłę sugestii?