W założeniu tego bloga było, aby
zachować pewne nasze historie w pamięci i by móc podzielić się nimi w innymi. Z
czasem okazało się, że nie sposób nie przywoływać historii zasłyszanych od
przyjaciół, kolegów, współpracowników. Wybaczcie więc nam, jeżeli od czasu do
czasu przytoczymy opowiadania nie nasze, ale jednak związane z podróżami lub
turystyką.
Wczoraj, na imieninach u mojego dziadka
(bo dziadziusiowi na chrzcie „Kaźmirz” dano), przypomniano mi pewna niezwykłą
historię.
Bliska znajoma moich dziadków,
wybrała się do Moskwy, na zorganizowane sympozjum medyczne. Muszę jednak
nadmienić, że działo się to, jakbyśmy powiedzieli, w czasie „głębokiej komuny”.
Młodszym czytelnikom nadmienię, że były to takie dziwne czasy, kiedy każdy
obcokrajowiec odwiedzający stolicę Związku Radzieckiego, najczęściej otrzymywał
swojego opiekuna. W niektórych wypadkach przysługiwał opiekun na grupę. Opiekun
ten miał za zadanie dopilnować, żeby się nie zobaczyło tego, czego się nie
powinno, bądź też przekazywać „do swoich”, opinie turystów niezgodną z założeniami
marksizmu i leninizmu. Ale wróćmy do opowieści…
Podczas owego pobytu w Moskwie,
lekarze zakwaterowani byli w eleganckim hotelu i oczywiście należycie karmieni.
I nic nie działo by się nadzwyczajnego, gdyby nie to, że przez cały pobyt,
podawano w trakcie posiłków tylko jeden rodzaj pieczywa. Pieczywo to stanowiły
bułeczki, podobno bardzo smaczne. W trakcie pewnej z kolacji, jeden z gości
nieopatrznie, zbyt głośno zażartował:
- A co to? W Rosji nie ma innego
pieczywa?
W normalnej sytuacji, nikt by
nawet nie zapamiętał tej wypowiedzi. Ale nie w Związku Radzieckim…Taka zniewaga
nie mogła zostać niezauważona!
Niby nic z początku się nie
działo. Sympozjum się skończyło, uczestnicy spakowali się i ruszyli w drogę do
swoich krajów, miast, domów. Jednak grupa polskich lekarzy nie przekroczyła
granicy tak szybko. Zatrzymano ich i umieszczono w jakimś budynku przy
przejściu granicznym. Ludzie oczywiście próbowali się dopytywać, dlaczego nie mogą
przekroczyć granicy, ale funkcjonariusze milczeli uparcie.
Nie chcę skłamać, ile owa niedogodność
trwała. Z pewnością grupa spędziła przy granicy, co najmniej jedną noc. W
każdym razie, z oczekiwania wyrwało ludzi pewne zamieszanie. Po pewnym czasie,
na plac za ośrodkiem, gdzie rezydowała owa grupa, zaczęły zjeżdżać samochody
dostawcze. A samochody te wypchane były po brzegi najróżniejszym pieczywem: bułeczkami,
chlebami, kajzerkami, drożdżówkami i bagietkami. Wszystkie wypakowano, na
wielka plandekę, i oznajmiono oniemiałym ludziom:
- W Związku Radzieckim, jak sami widzicie, mamy przeróżne
pieczywo. Ale my, dawaliśmy wam NAJLEPSZE.