Sezon w pełni, wycieczka za wycieczką. Wszędzie
piloci i przewodnicy przekrzykują się nawzajem. Tłum grup posłusznie wędruje
jak fale morskie, każda grupa za swoim opiekunem i opowiadaczem zarazem. Tak
też było i w tej niewielkiej miejscowości będącej onegdaj siedzibą bardzo
zamożnego i wpływowego rodu magnackiego. Jako że pałac godzien jest zwiedzania,
utworzyły się dwie „strugi" zwiedzających. Jedni podążają ku pałacowi,
inni zaś nasyceni widokiem cudowności w kierunku autokarów na parking.
Punktem styku tych grup jest oczywiście brama wejściowa z monumentalnym herbem. Ja również zebrawszy grupę ciągnę tym „strumieniem" w kierunku bramy, by przekroczywszy ją dotrzeć do pałacu. Z daleka jednak widzę swego przyjaciela – również przewodnika ciągnącego leniwie w kierunku bramy. Tak akurat się złożyło że prawie spotkaliśmy się w onej bramie. Jako, że obaj jesteśmy dobrze wychowani, rzec można po staroświecku, uchyliliśmy wzajemnie kapeluszy mówiąc sobie kordialnie: „witam kolegę przewodnika!”
Punktem styku tych grup jest oczywiście brama wejściowa z monumentalnym herbem. Ja również zebrawszy grupę ciągnę tym „strumieniem" w kierunku bramy, by przekroczywszy ją dotrzeć do pałacu. Z daleka jednak widzę swego przyjaciela – również przewodnika ciągnącego leniwie w kierunku bramy. Tak akurat się złożyło że prawie spotkaliśmy się w onej bramie. Jako, że obaj jesteśmy dobrze wychowani, rzec można po staroświecku, uchyliliśmy wzajemnie kapeluszy mówiąc sobie kordialnie: „witam kolegę przewodnika!”
W tym samiutkim czasie dał się słyszeć przeciągły
głos pewnego ptaszyska spacerującego po ogrodzie pałacowym. Kolega przewodnik
stwierdził dość głośno (jako, że głośne mówienie mamy we krwi), „o ktoś puścił
pawia!”
Reakcja obu grup przyprawiła nas o salwę śmiechu,
wszyscy bowiem zaczęli chodzić na paluszkach, tak jakby weszli w coś, w co
wejście nie przynosi chluby...
No tak, niby proste słówko „paw” może mieć
również wiele znaczeń: od ptaka z pięknym ogonem, po „ptaka"... ech...
szkoda mówić...
Ot, takie to życie skomplikowane.