Jakoś tak przed Świętami
Wielkanocnymi któregoś roku, przypadła mi w udziale grupa wycieczkowa po naszym
pięknym mieście. Jak to się mówi prawdziwi turyści, zahartowani w bojach i
ciekawi świata. Tacy są najlepszymi słuchaczami. Miasto nasze już szykowało się
do wielkiego Triduum Paschalnego, kościoły pełne spowiadających się ludzi i
nasza niewielka grupka wchodząca do Archikatedry. Po cichutku, tak, żeby nie
przeszkadzać spowiadającym się i modlącym stanęliśmy pod chórem i stamtąd ściszonym
głosem opowiadałem o tej przepięknej świątyni. Wtem po nawie głównej zaczęło
biegać jakieś radosne maleńkie dziecko. Jeszcze się potykało o własne nogi ale
już nieźle mówiło i wyrażało wielką chęć na komunikowanie się z otoczeniem. A
to podbiegało do mojej grupki, przyglądało się ciekawie, po czym ze śmiechem
uciekało w drugą stronę. Z doświadczenia wiem, bo wychowałem swoich dwoje
urwisów, że nie należy reagować, bo dopiero wtedy się zacznie bieganina i
krzyki. Wesołe owo dziecię nie napominane przez rodziców pozwalało sobie coraz
śmielej. Wtem zobaczyło siedzącego w konfesjonale księdza i podbiegło do niego.
Stanęło dokładnie naprzeciwko i patrzy zdumione. Nagle pyta głośno, aż echo
odbiło się o sklepienie:
- „Co robis?”
Ksiądz w odpowiedzi na
takie dictum zrobił wielkie oczy i zaczął rękami pokazywać, żeby dziecko
odeszło, kładąc przy tym palec na ustach, żeby już nie krzyczało. Dziecko zaś
nie otrzymawszy odpowiedzi dalej swoje:
- „Co robis?” – tym razem
jeszcze głośniej.
Ksiądz skonsternowany
pokazuje, żeby dziecko było cicho kładzie palec na ustach i prosi machając
dyskretnie rękami żeby odeszło. Oczywiście rodzice owej pociechy nie reagowali,
szczęśliwi że dziecko tak ślicznie się bawi.
Wtedy ów dziarski maluch
widocznie zakończył skomplikowany proces myślowy, bo wyprostował się
i najgłośniej jak mógł powiedział:
i najgłośniej jak mógł powiedział:
- „Aaaaaaaaaaaaaa kupe
robis!”
Teraz wszyscy dowiedzieli
się kim są jego rodziciele, bo chwycili go na ręce i pędem wybiegli z kościoła.
Jego rozumowanie było
proste: siedzi cicho, zgięty w pół i ma wielkie oczy i pokazuje żeby wszyscy
byli cicho – to co może robić w takim skupieniu?
Oczywiście moja grupa na
całe to zdarzenie parsknęła tłumiący śmiech. Ksiądz widocznie z wielkim
poczuciem humoru przeprosił penitenta, otarł łzy ze śmiechu, wydmuchał
rozgłośnie nos i spowiedź potoczyła się
już dalej bez przeszkód.
Rodzice pilnujcie dzieci
swoje, żebyście nie musieli się później najeść wstydu.