Kiedyś dość dawno temu,
zadzwoniła moja ówczesna szefowa. która rozdzielała wycieczki przewodnikom i
tak do mnie mówi:
- „Weźmiesz grupę, której
nikt nie chce?”
Jako że znalazłem się
naówczas w dość kiepskiej kondycji finansowej to mówię jej:
- „Jasne, co będzie to
będzie.”
Kiedy otrzymałem
zlecenie, szefowa uświadomiła mnie, że to jest grupa pracowników Biblioteki
Głównej ze stolicy. W tym momencie przestałem się dziwić, że jej nikt nie
chciał, pewnie mają wiedzy ze trzy razy więcej niż my, siedząc w księgach
wszelakich. No, to będzie ciężko – pomyślałem sobie, ale jak mawia jeden z
moich kolegów: „przewodnik t nie komandos, on musi sobie dać radę”, poszedłem
do domu przygotować się solidnie do przyjęcia tej grupy. Przewertowałem wszystkie
notatki, wszystkie dostępne przewodniki i ostatnie dane statystyczne dotyczące
ludności i bezrobocia. Wreszcie uznałem, że jestem już przygotowany.
W ustalonym dniu
przybyłem na miejsce spotkania, oczywiście pół godziny przed ich przyjazdem, by
jeszcze sobie przejrzeć ostatni raz najważniejsze informacje o mieście.
Wreszcie przyjechali. Z autokaru wysypała się grupa młodych roześmianych ludzi.
Przyjąłem ich godnie, zaczynając od uchylenia kapelusza i kiedy już dotarliśmy
na szczyt schodów zamkowych, nieśmiało zapytałem skąd przybywają (tak jakbym
nie wiedział) i jaką firmę reprezentują. Kierownik grupy udzielił mi
odpowiedzi, że są ze stolicy i owszem z Biblioteki Głównej, ale Rolniczej...
Odetchnąłem, czegoś mnie
jednak na tym ogrodnictwie nauczyli, więc cała reszta czasu przeznaczonego na
zwiedzanie przeszła miło, przeplatana wymianą informacji na temat roślinności i
upraw.
Jak powiada stare
przysłowie:
„Strach ma wielkie oczy, ale zatwardzenie jeszcze większe”.
„Strach ma wielkie oczy, ale zatwardzenie jeszcze większe”.