Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pilot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pilot. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 maja 2013

Przewodnicka złośliwość

Jakiś czas temu opisywałam swoje pierwsze pilockie kroki. Jest to historia opowiadająca o tym, jak trafiłam do małej miejscowości, która okazała się tak zadrzewiona i „zakrzaczona”, że nie byłam w stanie się zorientować gdzie mam się kierować. Dla tych, którzy na bloga trafili po raz pierwszy, niżej umieszczam link:


Niedawno zadzwoniłam do koleżanki, prosząc ją o materiały, odnośnie miasta, do którego wybierałam się z grupą. Zresztą też po raz pierwszy. Na potrzeby tego tekstu nazwijmy go miastem „X”.

Oczywiście koleżanka zapewniła, że posiada odpowiednią skarbnice wiedzy i, że z chęcią mi ją udostępni. Na koniec dodała szczerząc się przez słuchawkę:

-Nie martw się, na pewno sobie poradzisz. W „X” jest bardzo mało drzew, a krzaków nie ma wcale. Poza tym znajduje się na wysokim wzgórzu, także trafisz bez problemu.

Ha, ha... Bardzo śmieszne...

sobota, 20 kwietnia 2013

"Potsebność" trzylatka



Praca przewodnika to nie tylko oprowadzanie grup, wyjazdy i spotkania z różnymi ludźmi. Bycie przewodnikiem i pilotem, to również ciągła nauka. Wiedzy nigdy za wiele.

W dniu dzisiejszym, korzystając z okazji, że wiosna jednak do nas zawitała, postanowiłam rozłożyć się na karimacie w ogródku z książką. Po pewnym czasie wypatrzył mnie tam mój trzyletni siostrzeniec. I się zaczęło…
- A co robis?
- Czytam książkę.
- A dlacego?
- Uczę się.
- A dlacego?
Dobrze wiedziałam, że zdawkowe odpowiedzi nie wystarczą, więc postanowiłam mu to jasno wytłumaczyć.
- Widzisz bączku. Czasami do naszego miasta przyjeżdżają ludzie z innego miasta. Ponieważ go nie znają i nic o nim nie wiedzą, chcieliby żeby ktoś ich oprowadził. I na tym właśnie polega moja praca. Czytam teraz książkę, żeby zgromadzić dużo nowych informacji. Jak będę dużo ciekawych rzeczy wiedziała i będę je opowiadać ludziom, których oprowadzam po mieście, to zarobię w ten sposób pieniążki. A jak zarobię pieniążki, to będę miała na chlebek, masełko, mleko i oczywiście na czekoladę dla ciebie.

Kiedy mój siostrzeniec to usłyszał, zabrał mi książkę i zaczął uważnie ją oglądać. Kiedy zapytałam co zrobi, podniecony odpowiedział :
- Ja telaz musę cięsko placować i patseć na litelki. A jak juz się cięzko naplacuje to pojadę do masta i zalobie duzo pieniązków i kupię sobie duzo cekolady. Mam potsebność i będę psewodził.



czwartek, 11 kwietnia 2013

Zainteresowanie

Jedną z najważniejszych cech dobrego przewodnika i pilota jest umiejętność zainteresowania turystów programem wycieczki, zabytkami, historiami i ciekawostkami.
Pewnego razu oprowadzałam po Lublinie grupę młodzieży gimnazjalnej z drugiego końca Polski. Była to młodzież wyjątkowo spokojna i zainteresowana historią Lublina. Zadawali pytania, w skupieniu słuchali opowieści i tak mnie zafascynowali swoją postawą, że wręcz euforycznie zaczęłam im opowiadać kolejne historie prowadząc po Starym Mieście (Brama Krakowska, katedra, Wieża Trynitarska, Stary Ratusz, kościół oo. Dominikanów, Plac po Farze, ulica Ku Farze… i tu nagłe zaskoczenie. Jeszcze przed chwilą byli wszyscy a po 10 – 15 sekundach obok mnie znajdowała się tylko jedna opiekunka z którą właśnie rozmawiałam.
- „Gdzie są pozostali?!” – zapytałam zdziwiona.
- „No…, bo…, tak naprawdę to oni przyjechali tutaj – zaczęła odpowiadać nieco zawstydzonym głosem Pani opiekunka – by zobaczyć dom tego polityka – a może i jego samego. I tak się stało że właśnie wyszedł z domu jak ruszała Pani z placu! Teraz młodzież robi z nim zdjęcia i proszą o autografy.
Hmm, pomyślałam, każda grupa ma inne zainteresowania...

niedziela, 7 kwietnia 2013

Stop drogówka



 Kiedy przyuczałam się do zawodu pilota wycieczek, jednym z punktów szkolenia był „objazd”. W jeden z weekendów kwietnia, zapakowano nas to autokaru i ruszyliśmy w drogę. Każdy z przyszłych pilotów, maił do wykonania zadanie na odcinku trzydniowej trasy. Moim zadaniem było pokierowanie autokarem z jednego miasta do innego, gdzie czekać miał na nas zasłużony odpoczynek w hotelu.
Trasą tą jechałam oczywiście pierwszy raz, dodatkowo zadanie utrudniał fakt, że wszystkie oznaczenia miejscowości pisane były cyrylicą. Bukwy, co prawda były mi znane jeszcze z czasów szkolnych, jednak przeczytanie napisów jadąc w pędzącym autokarze, utrudniało zadanie. Ale jakoś sobie poradziłam. Prawdziwym problemem okazało się odnalezienie hotelu.
Ostatecznie trafiliśmy do dość sporego miasteczka. Hotel podobno był w jego centrum i reprezentował dość spore gabaryty, jednak odnalezienie go, wśród krętych uliczek okazało się wyzwaniem. Trzeba, więc było pytać miejscowych. Tylko, że miasteczko wyglądało niemal jak wymarłe. Po dłuższym odcinku rozglądania się za autoktonami, wypatrzyłam rozmawiających ze sobą dwóch panów. Wysiadłam, więc z autokaru i ruszyłam po pomoc.
Panowie znali miejsce położenia owego hotelu, jednak trasa okazała się dość skomplikowana i po trzech skrętach w lewo, pięciu w prawo, moście przez rzekę i przejechaniu przez jakiś plac, mój mózg przestał rejestrować jakiekolwiek wskazówki. Najwyraźniej widząc moją nieciekawą minę, jeden z panów zaproponował, że w zasadzie to wracał już do domu, a ma niedaleko zaparkowany samochód i jeżeli zaczekamy minutę, to on zaraz nim podjedzie i nas poprowadzi.
 Wróciłam, więc do autokaru i cierpliwie zaczekałam na pana. Rzeczywiście po chwili z jednej z uliczek wyłoniło się białe „coś” na czterech kołach. Wspólnie dojechaliśmy jedynie do pierwszego ronda, jakieś pięćdziesiąt metrów… Zaraz, jak tylko wyjechaliśmy z uliczki, na owym rondzie zobaczyliśmy radiowóz tamtejszej policji, który zatrzymywał właśnie naszego przewodnika.
W tej sytuacji szybko wygrzebałam z pamięci tylko polecenie kierowania się w stroną rzeki i ostatecznie udało się dojechać do hotelu. W końcu, nie mogliśmy zatrzymać się na środku ronda, zastanawiając się gdzie jechać dalej. Tym bardziej, że usadowiłam się tam drogówka.

Ale tamtego pana to mi szkoda do dziś

wtorek, 2 kwietnia 2013

Ciekawostki miejskie

                Kiedy widzę w Lublinie jakąś grupę turystów prowadzoną przez osobę z innego regionów Polski lubię się czasem „przykleić” do wycieczki i posłuchać co też ten człowiek ma ciekawego do powiedzenia
o naszym mieście. Może zna jakieś wyjątkowe ciekawostki albo opowieści rodzinne… Kto wie. A oto co między innymi usłyszałam:
- Grupa stoi przed Zamkiem Lubelskim, a pilot opowiada o jego historii, nagle jeden z uczestników wycieczki zadaje pytanie: „Co to są te dwa topory na górze?” Pilot spojrzał i nie tracąc fasonu mówi: „To herb rodziny, która pobudowała ten zamek.” (Topory te zainstalowano jako symbol „sprawiedliwości” w okresie gdy na zamku mieściło się bardzo ciężkie więzienie.)

- Kolejna grupa stoi na Placu po Farze i pilot opowiada: „A teraz moi drodzy znajdujemy się w miejscu, gdzie kiedyś wznosił się zamek lubelski. Te widoczne murki to pozostałości po tej wspaniałej budowli, a w dali, ten potężny obiekt widoczny na sąsiednim wzgórzu, to jeden z pałaców szlacheckich jakie się w Lublinie zachowały.” (Na Placu po Farze dawniej stała fara czyli pierwszy kościół parafialny w Lublinie natomiast owy „potężny obiekt ” to po prostu, istniejący do dziś Zamek Lubelski.).

- Przed bramą Krakowską: „Oto wieża zegarowa, którą znali już średniowieczni kupcy.” (Choć sama budowla powstała w średniowieczu to zegar na bramie krakowskiej zainstalowano w XVI w. czyli w okresie Jagiellońskim a brama nigdy nie otrzymała takiej nazwy. Interesujące jest też co autor tego tekstu miał na myśli mówiąc o owej znajomości…..


czwartek, 21 marca 2013

Kierowca, pilot i ...GPS

Któregoś dnia w trakcie wycieczki kierowca opowiedział mi takie zdarzenie:
- Wiesz… Dostałem niedawnoezlecenie na jednodniowa wycieczkę do Bałtowa. Słyszałeś o tym Jura Parku?
- No, tak. Jura park w Bałtowie znane miejsce. Byłem tam w zeszłym roku na objeździe po świętokrzyskim.
- Właśnie, spotykamy się rano, przychodzi pilot, dzieciaki, nauczyciele. Wszyscy wpakowali się do autokaru. No to nastawiłam GPS na Bałtów i ruszyliśmy. Nawet nie jechaliśmy daleko. Niecała godzina i byliśmy na miejscu.
-Godzina? Tam się jedzie trochę dłużej.
-Ano godzina. Zajeżdżamy i okazało się, że to jakaś dziura. Nie było żadnych oznaczeń gdzie do tego parku dojechać…
-?
- …Zatrzymywaliśmy się i ten pilot zaczął się dopytywać miejscowych, gdzie to jest. Nikt nic nie wiedział. Zaczęliśmy się zastanawiać, o co chodzi. Nauczycielki zaczęły się dopytywać, o co chodzi. I wtedy sprawdziłem na mapie.
-?
- No i, słuchaj, okazało się, że owszem do Bałtowa dojechaliśmy… Ale w województwie lubelskim!
- Ha, ha! I żaden z was się nie zorientował?
- A ni ja, ani on. Nauczycielki, to myślałem, że nas zjedzą.

Taaak… Nie ma to, jak dobre przygotowana trasa…Tradycyjnie, z mapą w ręku.


wtorek, 19 marca 2013

Podróże kształcą...


Kiedy w czasach swojej młodości spotykałem się jako wycieczkowicz z przewodnikami, wtedy zawsze przed oczami miałem wspaniała kreację pani Aliny Janowskiej, jako przewodniczki malborskiej w filmie „Pan Samochodzik i Templariusze”.
Pani Alina w doskonały sposób przedstawiła wielce znudzoną i zmęczoną przewodniczkę w środku sezonu turystycznego, której mylą się ilości osób w grupie i opowiada całą historię tak szybko i beznamiętnie, by jak najszybciej zakończyć pobyt z grupą, bo niedługo zamykają muzeum, a ona uda się wreszcie na zasłużony odpoczynek do domu. Długi czas myślałem, że cała ta kreacja stworzona została na potrzeby filmu. Do czasu jednak.
Oto udałem się na swoją rodzinną ziemię, jako pilot wycieczki młodzieżowej (dzieci z klasy VI szkoły podstawowej) i w planie mieliśmy zwiedzanie skąd inną ślicznego pałacu tuż, tuż po konserwacji. Bardzo się ucieszyłem, bowiem po pierwsze lubię takie rzeczy, po drugie pierwszy raz mogłem zajrzeć tam do środka. Przybyliśmy przed wejście do pałacu i tam przywitała nas całkiem młoda osóbka pani przewodniczki. Ucieszyłem się, bo pomyślałem, jeśli młoda pewnie ciekawie opowiada. Nie zdążyłem dokończyć myśli kiedy usłyszałem:

- „Znajdujemysięprzedpałacemnadportalemdziewczynananiedźwiedziuktórasymbolizuje....”

Dosłownie jak ciurkająca z kranu woda, albo nastawiona na troszkę szybsze obroty płyta, której nie sposób zatrzymać. Natychmiast przed oczami wyobraźni ujrzałem postać pani Aliny w słomkowym kapeluszu i ciemnych okularach we wspomnianym wyżej filmie. Prawdę powiedziawszy szczęka mi opadła i tak pozostałem kilka minut, w czasie których to moja grupa zniknęła wydłużonym kłusem w czeluściach pałacu. Pozostałem tak oniemiały, aż wreszcie postanowiłem wykorzystać ten moment na kawę. zdążyłem ją zamówić i otrzymać do stolika, kiedy właśnie pani przewodnik zakończyła „oprowadzanie” i zniknęła tak cicho jak się pojawiła.
Tylko dzieci pytały się mnie później w autokarze:

- „Proszę pana, a co to była za pani, co nas po tym pałacu tak goniła?”

Postanowiłem sobie w duszy: nigdy, przenigdy nie będę odwalał takiej chałtury, bo to poniżej naszej lubelskiej przewodnickiej godności.


piątek, 15 marca 2013

Czy jedzie z nami pilot?

Czy jedzie z nami pilot?
Pierwszej wycieczki nie zapomina się... Było to kilka lat temu. Niedługo po zdanym pilockim egzaminie, miałam pojechać na wycieczkę! Nie powiem, trudno było znaleźć biuro, które zaufa i przyjmie bez doświadczenia (przecież kiedyś trzeba zacząć!). Jednak znalazłam! Wycieczka integracyjna – pilotaż grupki dorosłych z pewnej dużej firmy. Kierunek – Bieszczady. 
Plan był taki: Jedziemy na dwa autokary. Jeden pilotuje ja, drugi inny pilot. Wyjeżdżamy jednak razem, jednym autokarem z Lublina, zatrzymujemy się na parkingu w Rzeszowie, a tam ma czekać (!) na mnie już drugi autokar, z „moją częścią grupy”, którą mam pilotować kilka dni po Bieszczadach... 
Nadszedł mój wielki dzień – wyjeżdżamy z Lublina, dojeżdżamy do Rzeszowa przed czasem, robimy grupie postój i czekamy na mój autokar. Czekamy, czekamy, czekaaaamy, nie ma... Dzwonię do kierowcy: „ Dzień dobry! Jestem pilotem wycieczki dadadadada, proszę mi powiedzieć kiedy dojedzie Pan do Rzeszowa?:)”. „Do Reszowa – rzecze zadziwiony kierowca – Ja już do Sanoka dojeżdżam!”. „YYYYY, EEEE, YYYYY... Jak to? Miał mnie Pan zabrać w Rzeszowie!”. „Tak? Oj widzi Pani – wczoraj zamieniłem się z kolegą, to On miał jechać, ale nie mógł, no i nic mi nie powiedział, ze Pani w Rzeszowie będzie. Nie wiedziałem... to może, może zaczekamy na Panią w Sanoku?”. „Może? ...”. Cóż – wiele zagadnień omawialiśmy na kursie pilockim. Co zrobić gdy mikrofon nie działa? Co zrobić kiedy turysta się spóźnia? Co zrobić.. Co zrobić... Jednak nikt nie mówił – Co zrobić, kiedy kierowca uprowadza Ci grupę:)

poniedziałek, 11 lutego 2013

Zawsze musi być ten pierwszy raz



Kiedy pilot wyrusza w trasę, musi się do niej dobrze przygotować. Nie chodzi tylko o opanowanie materiału z zakresu odwiedzanych miejsc. Przecież po drodze można mijać tyle ciekawych obiektów. Trzeba przewidywać wszystko, nawet to, czego się przewidzieć nie da. A nóż się zdarzy, że ktoś coś słyszał o nieodległej miejscowości i będzie zadawał niewygodne pytania. Może się też tak zdarzyć, że tuż przed wyjazdem trasa zostanie zmieniona. A wtedy nie ma „zmiłuj”. Trzeba zacisnąć zęby i zacząć przygotowania od początku.
Od czego są zbierane przez lata przewodniki, ulotki, mapki i doświadczenia kolegów.
Zaraz na początku mojej kariery pilockiej, przytrafiła mi się taka przygoda. Zlecenie - trasa często odwiedzana, jednak niemal w ostatniej chwili zmieniono trochę plany i na koniec wycieczki mieliśmy zajechać do jeszcze jednej małej miejscowości, której do tej pory, przyznam się szczerze, nie miałam okazji odwiedzić. Został mi jeszcze jeden dzień, a to dość dużo. Zaczęłam przeszukiwać materiały. Znalazłam mapki, historię i dodatkowo kilka ciekawostek o odwiedzanych po drodze miejscach i ruszyłam w trasę.
Miejscowość dość mała, cztery ulice na krzyż. No może jednak z piętnaście. Z resztą w centrum stał wielki kościół, powinien być punktem orientacyjnym, więc nie martwiłam się o to czy tam trafię.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy w końcu trafiliśmy do tej miejscowości i okazało się, że całe miasteczko jest zarośnięte. Przez wysokie korony drzew, i rozłożyste, przydrożne krzaki nie było nic widać, dalej niż na dziesięć metrów. Żadnego punktu zaczepienia. Dopóki droga wiodła prosto nie było problemu, ale niestety wkrótce napotkaliśmy pierwsze rozwidlenie i usłyszałam najstraszniejsze z możliwych pytań:
-Gdzie teraz? – zapytał kierowca.
„A skąd ja mam wiedzieć” - pomyślałam lekko spanikowana. Na mapkach, które wbiłam sobie do głowy nie mogłam przypomnieć sobie żadnego rozwidlenia.
Ale nie było rady, trzeba było trzymać fason i strzeliłam.
- W prawo.
„ Może dalej będzie coś widać, najwyżej skontrujemy trasę”. Jednak ku mojej zgryzocie krajobraz się nie zmienił, a przed nami pojawiło się skrzyżowanie.
- A teraz? – nie ustępował kierowca.
W ciągu ułamka sekundy, przez moja głowę przewaliło się tysiące myśli.
„Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a mi się trafił kierowca bez GPSu !!! Gdzie teraz, co robić? Weź się w garść dziewczyno! Dobra, ta trasa na prawo wygląda jak trasa wylotowa, chociaż… Było w prawo, to teraz pojedziemy…
-W lewo- stwierdziłam siląc się na to, jakbym miejscowość odwiedzała setki razy.
Niemal spadłam z fotela, kiedy tuż za zakrętem zobaczyłam parking. Koło parkingu płynęła rzeczka i już wiedziałam gdzie jestem.
Dopiero po powrocie, uświadomiłam sobie przeglądając materiały (już na spokojnie, bez presji), że miejscowość jest tak ułożona, że nawet jakbym skręciła na pierwszym rozwidleniu w lewo to i tak bym dojechała na miejsce. Po prostu zjadł mnie stres. Ale... Jakoś trzeba zdobyć doświadczenie.
Nasz przyjaciel powtarzał w takich sytuacjach: ”Pilot nigdy się nie gubi! On zawsze wie gdzie jest, chociaż nie zawsze jest to miejsce, do którego pragnął dotrzeć”. I jak tu się nie zgodzić…

czwartek, 7 lutego 2013

Można? Można!



Są pewne rzeczy na niebie i ziemi, które się filozofom nie śniły. A może śniły, tylko w rozumkach nas, szaraczków, pewne sprawy się nie mieszczą. Ot, na przykład!
Wycieczka do jednego z naszych wschodnich sąsiadów. Dodam tylko, bo to ważne, że jest to wyjazd szkoleniowy. Grupa adeptów sztuki pilockiej, pod opieką starszych doświadczonych kolegów, co to „nie takie rzeczy widzieli”. Kraina, do której nas zapędziło, jest dość rzadko odwiedzana, a szkoda. Jesteśmy w jednym z większych miast i przeszukujemy uliczki w poszukiwaniu zabytków, których, nota bene, niewiele zostało. Jeszcze! Ale nie uprzedzajmy faktów.
W końcu, na liście zabytków do obejrzenia przyszedł czas na ruiny starego, średniowiecznego zamku. Ruszyliśmy, więc krętymi ulicami w poszukiwaniu owej „kupy kamieni”. Szukamy, szukamy…Nie ma! Fakt, że niewiele ich zostało, ale bez przesady. W zeszłym roku były. Wszyscy zgłupieli. Na placu, na którym według planu powinny stać ruiny, rozglądaliśmy się zdezorientowani dookoła, chodząc w tą i z powrotem.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do nas, że ta ściana po drugiej stronie ulicy, zbudowana z czerwonej cegły jest owymi, poszukiwanymi ruinami. Fakt, że da się odbudować średniowieczne zamczysko w rok (!!!), był tak absurdalny, że nikomu nie mieściło się to w głowie. Nawet pilotom z kilkunastoletnim doświadczeniem. Ale są przecież rzeczy na niebie i ziemi, które się  pilotom wycieczek nie śniły…




sobota, 2 lutego 2013

Wieloznaczność słowa, solą życia.




Sezon w pełni, wycieczka za wycieczką. Wszędzie piloci i przewodnicy przekrzykują się nawzajem. Tłum grup posłusznie wędruje jak fale morskie, każda grupa za swoim opiekunem i opowiadaczem zarazem. Tak też było i w tej niewielkiej miejscowości będącej onegdaj siedzibą bardzo zamożnego i wpływowego rodu magnackiego. Jako że pałac godzien jest zwiedzania, utworzyły się dwie „strugi" zwiedzających. Jedni podążają ku pałacowi, inni zaś nasyceni widokiem cudowności w kierunku autokarów na parking.
Punktem styku tych grup jest oczywiście brama wejściowa z monumentalnym herbem. Ja również zebrawszy grupę ciągnę tym „strumieniem" w kierunku bramy, by przekroczywszy ją dotrzeć do pałacu. Z daleka jednak widzę swego przyjaciela – również przewodnika ciągnącego leniwie w kierunku bramy. Tak akurat się złożyło że prawie spotkaliśmy się w onej bramie. Jako, że obaj jesteśmy dobrze wychowani, rzec można po staroświecku, uchyliliśmy wzajemnie kapeluszy mówiąc sobie kordialnie: „witam kolegę przewodnika!”
W tym samiutkim czasie dał się słyszeć przeciągły głos pewnego ptaszyska spacerującego po ogrodzie pałacowym. Kolega przewodnik stwierdził dość głośno (jako, że głośne mówienie mamy we krwi), „o ktoś puścił pawia!”
Reakcja obu grup przyprawiła nas o salwę śmiechu, wszyscy bowiem zaczęli chodzić na paluszkach, tak jakby weszli w coś, w co wejście nie przynosi chluby...
No tak, niby proste słówko „paw” może mieć również wiele znaczeń: od ptaka z pięknym ogonem, po „ptaka"... ech... szkoda mówić...
Ot, takie to życie skomplikowane.