Pewnego pięknego dnia prowadziłem grupę po jednym
z naszych muzeów. Wszyscy w doskonałych nastrojach. Moja grupa składała się z
dojrzałych wiekowo turystów, choć było kilkoro w wieku mocno dojrzałym.
Posuwaliśmy się zatem powolutku, by wszyscy mogli spokojnie i bez specjalnego
pośpiechu pokonać schody, czy podejścia. Co zaś najważniejsze, żeby mogli
wszystko dokładnie obejrzeć.
Zainteresowanie poszczególnymi eksponatami
wzrastało, zwłaszcza u żeńskiej części grupy, dochodziliśmy bowiem do rękodzieła
artystycznego. Srebra rodów magnackich, majoliki i cudownej urody porcelana
miśnieńska.
Lewą stronę sali zajmowały dioramy,
zainscenizowano w nich komnaty dworku szlacheckiego. Ostatnia diorama
przedstawiała umeblowanie, w której poczesne miejsce zajmowała olbrzymich
rozmiarów szafa gdańska z pięknymi zdobieniami. Oczywiście na wszystkich
zrobiła ona ogromne wrażenie. Byłem zadowolony, że mamy właśnie u nas takie
cudo stolarki. Jedna z pań (ta w wieku mocno dojrzałym) nie mogła wręcz oderwać
oczu od szacownego mebla.
Podszedłem więc do niej i z dumą wielką
powiedziałem:
– „ Bardzo ładna robota, prawda?”.
Pani zaś jakby wyrwana z odrętwienia zmierzyła
mnie wzrokiem i z nieukrywanym westchnieniem wyszeptała:
– „Eeeeee to nie to. Widzi pan, kiedyś w takiej
szafie można było i czterech kochanków schować, a dzisiaj?”
No cóż świat się zmienia...