Od lat wiadomo, że siła sugestii jest potężną
bronią. Ja jednak odczułem to na własnej skórze. Rzeczone niżej podziemia
lubelskie mają w sobie nieodparty urok. Co poniedziałek chętni zwiedzają tam
podziemia uczestnicząc jednocześnie w inscenizacji, w której stary wędrowny
dziad opowiada legendy starego Lublina. Niby nic ale...
Połączenie podziemi, ich klimatu i opowieści
tworzonej na żywo, bardzo mocno działają na uczestników wycieczek. Już sam
początek jest dość ciekawy. Kiedy wchodzi się do jednej z sal, zobaczyć można
postać starego dziada siedzącego na skrzyni , tuż obok pali się w latarence
świeca. Zwiedzający już mają problem: czy to figura z wosku, czy żywy człowiek.
Niektórzy podchodzą blisko i próbują dotykać postać, po czym stwierdzają -
"z wosku". Zobaczenie jednak ich min, kiedy wędrowny dziad zaczyna
śpiewać - "od powietrza, głodu, ognia i wojny......" jest bezcenna.
Niektórzy próbują ucieczki, inni skupiają się jeden przy drugim, po prostu
spotkało ich coś, czego się nie spodziewali.
Wędrówka przebiegła potem już bez przeszkód, aż
do momentu, kiedy wędrowny dziad wyciąga z beczki lutnię, by wykonać dziadowską
pieśń i wtedy niemalże chórem zwiedzająca młodzież stwierdza - "to jest
banjo". Tutaj właśnie zawsze się zastanawiam, co tez teraz uczą na muzyce
w szkołach, skoro młodzież myli tak proste instrumenty.
Ale troszkę odbiegłem od tematu. Ostatnią
opowieścią wędrownego dziada jest opowieść o Ojcu Pawle Ruszlu - lubelskim
Dominikaninie z przełomu XVI i XVII wieku. Wszystko dzieje się składnie i ładnie,
do momentu, kiedy aktor chcąc wzmocnić emocje przy opowiadaniu o śmierci Ojca
Pawła, rzuca się na kolana i śpiewnym głosem ze złożonymi rękami deklamuje:
"...A co młodszym braciom polecono, by noc całą modlili się przy trumnie
ojca Pawłaaaaa...." Pewnego razu, dzieciaki z klasy II szkoły podstawowej
- czyli jak to się mówi "komunijne" - tak się przejęły owym
opowiadaniem, że razem z aktorem upadły na kolana i przez cały czas deklamacji
trzymały ręce prawidłowo złożone. O mało nie parsknąłem śmiechem, ale
wytrzymałem to ze stoickim spokojem, ostatecznie przewodnik to nie komandos, on
sobie musi dać radę w każdej sytuacji.
No i jak tu nie wierzyć w siłę sugestii?