Zawsze, kiedy wybieram się do
Lwowa, staram się odwiedzić, choć na chwilę tamtejszy targ. Jest to mały targ w
okolicy opery. Zawsze można znaleźć tam jakieś skarby do przywiezienia czy to
dla siebie na pamiątkę, czy jako prezent dla rodziny. I to wszystko za parę
groszy.
Pewnego pięknego dnia, moją uwagę
zwróciło stoisko z jakimiś bibelotami. Od razu wypatrzyłam furażerki z
doczepionymi, kolorowymi znaczkami „CCCP” i obowiązkowym sierpem i młotem. Co
prawda nie znam się na mundurach, ale pomyślałam, że mój domowy historyk ucieszy
się z bolszewickiej furażerki. Niewiele się zastanawiałam i szybko wybrałam
jedną z nich, tą najlepiej zachowaną. Na odchodne, przymierzyłam ją jeszcze, szczerząc
zęby do znajomych. Wtedy pan, który właśnie mi ją sprzedała, starając mi się
przypodobać oznajmił:
-Oho! Jak Marusia!
(Na myśli miał oczywiście bohaterkę
jednego z polskich seriali „Czterej pancerni”)
Po powrocie do domu przy
wypakowywaniu rzeczy, trafiła mi w ręce owa bolszewicka furażerka. Przywdziałam
ją szybko i pobiegłam do mojego domowego historyka.
- I co? – zagadnęłam – Wyglądam jak
Marusia?
Cóż… Mój domowy historyk
przyjrzał się z politowaniem:
-Raczej jak Brunhilda. To
niemiecka furażerka z doczepionym radzieckim znaczkiem.