Kiedy pilot wyrusza w trasę, musi
się do niej dobrze przygotować. Nie chodzi tylko o opanowanie materiału z
zakresu odwiedzanych miejsc. Przecież po drodze można mijać tyle ciekawych
obiektów. Trzeba przewidywać wszystko, nawet to, czego się przewidzieć nie da.
A nóż się zdarzy, że ktoś coś słyszał o nieodległej miejscowości i będzie
zadawał niewygodne pytania. Może się też tak zdarzyć, że tuż przed wyjazdem
trasa zostanie zmieniona. A wtedy nie ma „zmiłuj”. Trzeba zacisnąć zęby i
zacząć przygotowania od początku.
Od czego są zbierane przez lata
przewodniki, ulotki, mapki i doświadczenia kolegów.
Zaraz na początku mojej kariery
pilockiej, przytrafiła mi się taka przygoda. Zlecenie - trasa często
odwiedzana, jednak niemal w ostatniej chwili zmieniono trochę plany i na koniec
wycieczki mieliśmy zajechać do jeszcze jednej małej miejscowości, której do tej
pory, przyznam się szczerze, nie miałam okazji odwiedzić. Został mi jeszcze
jeden dzień, a to dość dużo. Zaczęłam przeszukiwać materiały. Znalazłam mapki,
historię i dodatkowo kilka ciekawostek o odwiedzanych po drodze miejscach i
ruszyłam w trasę.
Miejscowość dość mała, cztery
ulice na krzyż. No może jednak z piętnaście. Z resztą w centrum stał wielki
kościół, powinien być punktem orientacyjnym, więc nie martwiłam się o to czy
tam trafię.
Jakież było moje zdziwienie,
kiedy w końcu trafiliśmy do tej miejscowości i okazało się, że całe miasteczko
jest zarośnięte. Przez wysokie korony drzew, i rozłożyste, przydrożne krzaki
nie było nic widać, dalej niż na dziesięć metrów. Żadnego punktu zaczepienia.
Dopóki droga wiodła prosto nie było problemu, ale niestety wkrótce napotkaliśmy
pierwsze rozwidlenie i usłyszałam najstraszniejsze z możliwych pytań:
-Gdzie teraz? – zapytał kierowca.
„A skąd ja mam wiedzieć” -
pomyślałam lekko spanikowana. Na mapkach, które wbiłam sobie do głowy nie
mogłam przypomnieć sobie żadnego rozwidlenia.
Ale nie było rady, trzeba było trzymać
fason i strzeliłam.
- W prawo.
„ Może dalej będzie coś widać,
najwyżej skontrujemy trasę”. Jednak ku mojej zgryzocie krajobraz się nie
zmienił, a przed nami pojawiło się skrzyżowanie.
- A teraz? – nie ustępował
kierowca.
W ciągu ułamka sekundy, przez
moja głowę przewaliło się tysiące myśli.
„Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a
mi się trafił kierowca bez GPSu !!! Gdzie teraz, co robić? Weź się w garść
dziewczyno! Dobra, ta trasa na prawo wygląda jak trasa wylotowa, chociaż… Było
w prawo, to teraz pojedziemy…
-W lewo- stwierdziłam siląc się
na to, jakbym miejscowość odwiedzała setki razy.
Niemal spadłam z fotela, kiedy
tuż za zakrętem zobaczyłam parking. Koło parkingu płynęła rzeczka i już
wiedziałam gdzie jestem.
Dopiero po powrocie, uświadomiłam
sobie przeglądając materiały (już na spokojnie, bez presji), że miejscowość
jest tak ułożona, że nawet jakbym skręciła na pierwszym rozwidleniu w lewo to i
tak bym dojechała na miejsce. Po prostu zjadł mnie stres. Ale... Jakoś trzeba
zdobyć doświadczenie.
Nasz przyjaciel powtarzał w
takich sytuacjach: ”Pilot nigdy się nie gubi! On zawsze wie gdzie jest, chociaż
nie zawsze jest to miejsce, do którego pragnął dotrzeć”. I jak tu się nie
zgodzić…