Nas, przewodników i pilotów gna
po świecie. Każda okazja do zwiedzania jest dobra. Kiedy zdarza się jakiś
wypad, czy to daleki, czy bliski, jest to świetna okazja do przeszukiwania
jakiegoś kolejnego skrawka ziemi. A kto wie, może niedługo będziemy musieli
przyjechać tu z grupą?
W poprzednie wakacje wybrałam,
się z wizytą do brata. Wyniósł się do odległego miasta, trzeba było sprawdzić
jak się urządził. Oczywiście wyjazd był zaplanowany na kilka dni i ułożyłam
sobie napięty harmonogram zwiedzania. Ponieważ miasto było naprawdę odlegle od
naszego Lublina, postanowiłam przy okazji poświęcić jeden dzień na odwiedzenie
innego miasta oddalonego od miejsca, w którym czasowo przebywałam, o jakieś 80
kilometrów. Podróż zaplanowałam odbyć pociągiem.
Wieczorem sprawdziłam rozkład
jazdy w internecie, a rano wyruszyłam. Co prawda, nie wiedziałam dokładnie
gdzie jest dworzec, ale postanowiłam skorzystać ze starej sprawdzonej metody: koniec
języka, za przewodnika. Wyszłam z bloku, doszłam do ulicy, potem skręciłam w
lewo, długo prosto, potem zakręt na prawo, przez most i… Podobno to gdzieś w
pobliżu... Zaczepiłam pierwszą napotkaną osobę:
-Przepraszam, gdzie tu jest
dworzec PKP?
- Ja nie jestem stąd. – usłyszałam.
Niezrażona, zaczepiłam drugą
osobę.
-Przepraszam, gdzie tu jest
dworzec PKP?
- Ja nie potrafię mówić- odparł
mi pan, najczystszą polszczyzną.
Hm…Kolejny:
-Przepraszam, gdzie tu jest
dworzec PKP?
-Ja nie wiem..
Po kilku próbach natrafiłam na
pana, który pokierował mnie pod wiaduktem, a dalej nie zrozumiałam, gdyż mówił
miejscową gwarą. Przeszłam pod wiaduktem i tam natrafiłam na panią:
-Przepraszam, gdzie tu jest
dworzec PKP?
-PKP? Hm… A musi pani przejść na
druga stronę ulicy i długo prosto a potem znów na drugą stronę i tam za
wieżowcem będzie stacja.
Podziękowałam i poszłam zgodnie z
wytycznymi. Jednak na wszelki wypadek, zapytałam po drodze inna osobę czy
dobrze idę. Trochę mnie zmartwiło to, że ulica, która mi wskazała, oddalała się
od torów, a jeszcze wspominała, żeby dodatkowo mam przejść na drugą stronę…Pan potwierdził,
że idę dobrze, więc uznałam, że jak by nie było, to miejscowi.
Ruszyłam więc długo prosto, potem
na drugą stronę, a następnie za wieżowiec. A tam? Dworzec… PKS!!!
Lekko zniecierpliwiona ( do
pociągu zostało niecałe 10 min), podeszłam do eleganckiej kobiety, która
najbardziej wzbudzała zaufanie i powtórzyłam, jak mantrę, swoje pytanie:
-Przepraszam, gdzie tu jest
dworzec PKP?
Pani spojrzała się na mnie
oburzona i z wielką pretensją, że coś od niej chce oznajmiła mi donośnym,
trzeszczącym głosem:
-NO, TO JEST CHYBA DWORZEC PKS,
NIE?!
Cóż miałam zrobić? Uciekłam! Po kilku
minutach (ulica stawała się coraz bardziej odludna) napotkałam kolejną osobę,
którą poprosiłam o wskazanie drogi. Co prawda nie wierzyłam, że tym razem uzyskam
prawidłową odpowiedź, ale tak to jest JAK SIĘ NIE WZIEŁO MAPY!!! Tym razem pan
mnie poinformował, że zaraz za tą górką będą schody do podziemi i jak tam
wejdę, to trafię bez problemu.
Nie uwierzycie, ale schody tam rzeczywiście
były i prowadziły na dworzec PKP ( leżący po drugiej stronie torów!!!).
Szczęśliwa skierowałam się do tylnego wejścia, żeby dostać się do kas. Jednak,
kiedy stanęłam przed drzwiami zobaczyłam … łańcuch. Jako optymistka
stwierdziłam szybko, że z pewnością drzwi będą otwarte od strony ulicy. Co
jednak tam napotkałam? Oczywiście drzwi zamknięte na cztery spusty. Nie byłam
jednak w stanie uwierzyć, że tak duże miasto ma zamknięty dworzec główny.
Wróciłam, więc na peron, przekonana, że na pewno jest tam jakieś wejście,
którego nie zauważyłam. Nie było.
Musiałam mieć nieciekawą minę i stać
tam dłuższa chwilę, gdyż ulitował się nade mną sprzedawca z przydworcowego
stoiska.
-Pani chce do kas?
Nadzieja, że zdążę na pociąg
wróciła.
-Tak, tak.
-Tu nie ma. – oznajmił - Trzeba
kupić w pociągu.
Pewnie jesteście ciekawi, czy
zdążyłam. Oświadczam, że tak. Równo o czasie byłam na miejscu. Pan był na tyle
miły, że wskazał mi nawet peron, na który mam się skierować. Ale do celu nie
dojechałam, bo pociąg po prostu nie przyjechał. Ponieważ nie było otwartego
dworca, nie byłam w stanie dowiedzieć się ile czasu się spóźni, a przez
megafony nie podano takiej informacji.
Po jakichś 20 minutach podszedł
do mnie pan, staruszek o lace, z wielkim czerwonym nosem i okularami jak denka
od szklanek. Zapytał gdzie chcę jechać, wiec odpowiedziałam.
-Pani, ten pociąg nie przyjedzie,
bo była awaria -poinformował mnie z wyższością, a po chwili dodał –Trzeba się
PYTAĆ następnym razem!
Nie było innej rady jak przełożyć
podróż na następny dzień. Przynajmniej wiedziałam już jak dojść na dworzec. Na
oba dworce…