Pokazywanie postów oznaczonych etykietą babcia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą babcia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 30 marca 2013

Święcone... dokładnie.


Jako ciekawy świata i tego co w mieście się dzieje, wyruszyłem w Wielką Sobotę, by przyjrzeć się dekoracjom w kościołach. Najbardziej interesowały nie oczywiście Groby Pańskie, których tradycja sięga bardzo dawnych czasów. Jako, że w naszym mieście troszkę tych kościołów jest ruszyłem dziarsko z samego rana, od tych leżących poza centrum do tych położonych w środku miasta. Wkroczyłem właśnie w progi dobrze mi znanego i lubianego kościoła Archikatedralnego pod wezwaniem Jana Chrzciciela i Jana Ewangelisty. Było nie było najważniejszy kościół w mieście, więc punktem honoru niektórych mieszczan jest właśnie w tym kościele brać ślub, chrzcić dzieci, no i oczywiście święcić pokarmy w Wielką Sobotę. Trafiłem tam właśnie w tzw. „szczycie”. Ludziska cisną się solidnie by postawić swój koszyczek na przygotowanym długim stole. Niestety dla spóźnialskich zazwyczaj brakuje miejsca. Co wtedy? Trzeba podejść w miarę jak najbliżej miejsca święcenia i trzymając koszyczek z pokarmami  czekać na poświęcenie. Zazwyczaj księża w tym dniu, po pięknie odmówionej modlitwie nie żałują wody święconej. Obficie mocząc kropidło święcą i pokarmy i przybyłych.
Kiedy dotarłem do Archikatedry właśnie zbliżał się czas święcenia. Ciżba ludzi cisnęła się z koszyczkami. Wśród owych „cisnących się”, była starsza kobiecina, którą można określić również słówkiem „babina” przy całej sympatii do jej osóbki. Starsza uśmiechnięta pani stanęła karnie w kręgu i spokojnie czekała na zakończenie modlitwy poświęcenie. Kiedy ksiądz skończył podniosła koszyczek i dokładnie śledziła, czy woda święcona do niego doleci. Po zakończeniu ceremonii „babina” spojrzała do koszyczka i stwierdziła, że jednak ma wątpliwości czy woda święcona doleciała do niego. Postanowiłem zobaczyć co zrobi. Ona zaś zaczęła wraz ze wszystkimi wychodzić z kościoła i kiedy mijała kropielnicę przy wyjściu, zatrzymała się umoczyła palce i solidnie pokropiła koszyczek, po czym stwierdziła z satysfakcją:
- „NO!”
I zadowolona wyszła z kościoła.
Jak widać z opowiadania, mieszczki lubelskie na wszystko sposób znajdą.

Ze świątecznym pozdrowieniem - przewodnicy lubelscy.

sobota, 9 marca 2013

Rodzinę „oddaję” kolegom



Rzeczywiście. Czasami trafiają się marudy w grupie i trzeba sobie radzić. Nie ma wyjścia. Tylko, że pewnego razu, trafiła mi się „maruda”, której ignorować nie mogłam – moja babcia. Podczas jednego z pięknych sierpniowych poranków, miałam prowadzić grupę turystów i miejscowych, opowiadając o tradycji jarmarków lubelskich. Na trasę tą, postanowiła wybrać się również moja babcia, kochana staruszka, która zawsze służy „dobrą radą”.

Wycieczka ruszyła, a ponieważ szlak był tematyczny, musiałam zrobić wstęp o początkach handlu na tym terenie. Nagle za sobą usłyszałam (razem z całą grupą):
-Ale ty to skracaj. Za długo mówisz.
Grupa, niewtajemniczona, kim jest owa siwiuteńka babulka, wymieniła się kpiącymi uśmieszkami. Trzeba było ratować sytuację i honor babci, więc oznajmiłam:
- Dziś po raz pierwszy oprowadzam babcię.
Po tych słowach większość osób przytaknęła ze zrozumieniem i mogliśmy spokojnie kontynuować. Tylko, że spokoju nie było, gdyż do końca wycieczki, co jakiś czas słyszałam za sobą:
- Za szybko.
- Za wolno.
- Głośniej.
- Nie tędy.
- Ciszej.

Już na sam koniec, schowaliśmy się w cichym, cienistym zaułku. Upał i tego dnia był niesamowity, a ja musiałam już od dłuższego czasu przekrzykiwać, licznie zgromadzony na Jarmarku Jagiellońskim tłum. Wtedy to babcia wyjęła z torebki butelkę wody i podała mi ją. Bez słowa przyjęłam napój z wdzięcznością. I wtedy jedna z turystek wykrzyknęła:
- To naprawdę pani babcia!
- Tak. To moja babcia.

Od tamtego dnia mam twarde postanowienie: rodzinę „oddaję” kolegom.