Lublin to chyba
najbardziej zaczarowane ze wszystkich miast Polski. Dzieją się tutaj takie
rzeczy „...o których się fizjologom nie śniło...” cytując Ferdka Kiepskiego. Coraz
częściej bowiem, lubelscy przewodnicy oprowadzają swoje grupy w strojach
historycznych. Miasto wtedy nabiera zupełnie innego kolorytu i jakby dał się
odczuć powiew dawnych czasów.
Właśnie miałem bardzo
pracowitą sobotę: dwie grupy od rana do wieczora i obie oprowadzałem w stroju
szlacheckim z drugiej połowy siedemnastego wieku. Oczywiście nie obyło się bez pamiątkowych
zdjęć, na których grałem rolę przysłowiowego „białego misia”.
Najciekawsze jednak były
reakcje mieszczan. Najpierw towarzyszyły mojemu pojawieniu uśmiechy, gdzie
indziej komentarze w stylu:
- „O Zagłoba idzie!”
No tak kiedyś mówiono o
mnie Kmicic, a dzisiaj Zagłoba. Ostatecznie muszę się z tym pogodzić, w końcu
jestem te 40 kilogramów starszy. Jednak to co mi się przydarzyło już po
zakończeniu pracy tego dnia ubawiło mnie tak, że jeszcze do wieczora na
wspomnienie zdarzenia śmiałem się serdecznie.
Już wracałem ulicą
Grodzką w kierunku parkingu na placu zamkowym do mojego „żelaznego rumaka”,
właśnie mijałem jeden z ogródków kawiarnianych kiedy przy jednym ze stolików
podniósł się lekko chwiejący się pan. Zrobił to tak szybko, że pozostałe kufle
wylądowały na ziemi. On zaś z wielkim zdziwieniem, nadal chwiejąc się na
nogach, od złocistego płynu który jak widać lekko przedawkował zakrzyknął do kolegów:
- „Panowie, ja już nie piję, ja widzę jakieś
dziwne postacie”.
Ech! Na co mi przyszło:
byłem „białym misiem”, a teraz robię za „białe myszki”.
A niech tam! Jeśli tym
sposobem uratuję choćby jednego „tutejszego” to i za tę postać mogę być brany.