Któregoś dnia, jechałem z grupą
60-ciu maluchów. Obłęd! Głośno, gwarnie, krzyki, piski, wrzaski. Głowa boli od
samych wspomnień. Ale cóż było robić? Praca to praca. W planie mieliśmy wejście
do pewnego muzeum. To też zajechaliśmy na parking i z tą grupą 60-ciu,
krzyczących maluchów wylewamy się z autokaru. I zaczęło się:
- A pójdziemy do toalety?
- A kiedy będzie obiad?
- A kiedy będą pamiątki?
-A długo tu będziemy?
- A Paweł poszedł za autokar się schować!
- Ona mnie popchneła!
- A tata Marcina
powiedział…
Trzeba było zebrać te 60-ąt
maluchów, dobrać w pary i policzyć. Jak już po dłuższej chwili udało się tego
dokonać, ruszyliśmy do obiektu.
Dodam tylko, że nie był to
początek wycieczki i wszyscy, wraz z opiekunami, mieliśmy już serdecznie dosyć.
Cała 60-cio osobowa zgraja również. W końcu, dzieciom nie służy zamknięcie w
ciasnym autokarze przez kilka godzin.
Doszliśmy do muzeum i udałem się do
kas.
-Ile grupa liczy?
Trudno mi powiedzieć, dlaczego
odpowiedziałem, że 40. Pani tylko popatrzyła na całą ”zgraję” i bez słowa wydała
bilety.
A najbardziej zadziwiające jest
to, że w kasie była również jedna z przewodniczek, która po wydaniu biletów,
przez kasjerkę, wyszła nas oprowadzić. Kiedy zebraliśmy się, zawyrokowała, że
musi nas podzielić w grupy po 20 osób. I nikogo nie zdziwiło ( mnie również ), że 40 podzielić na
20 dało 3!
Widocznie w muzeum nie było to
pierwsza 60-cio osobowa wycieczka szkolna w tym dniu…