Często nosi nas po świecie, a co za tym idzie i
po naszym kraju z wycieczkami. Występujemy tam w roli pilotów turystycznych
(proszę nas nie mylić z pilotami samolotów). Bardzo często też zdarzają nam się
na tych wyjazdach, różne śmieszne i ciekawe sytuacje. Ostatnio bardzo często
jeździłem z młodszą młodzieżą, czyli z dziećmi ze szkół podstawowych w
najróżniejsze ciekawe miejsca. Pogoda, jak to pogoda, bywa kapryśna i te swoje
kaprysy objawia w najmniej oczekiwanych momentach. Pewnego razu podążaliśmy na
Ziemię Świętokrzyską, by nacieszyć oczy przepięknymi widokami. Od razu po
wyjeździe zaczął padać deszcz. Ja w obowiązkowym i służbowym dobrym nastroju,
przepełniony optymizmem zabawiałem dzieciaki jak mogłem najlepiej, jednak ich
smutne oczyska ciągle patrzyły na zapłakany świat za oknem autokaru.
Cóż tu zrobić? Przecież nie mam żadnego wpływu na
tę aurę, ale jakoś tak mi się wyrwało, że powiedziałem z miną znawcy:
- „Spokojnie, pochodzę z gór, a tam wszyscy
przepowiadają pogodę i mówię Wam, zanim dojedziemy wyjdzie słońce”.
Oczywiście sam nie wierzyłem w to co mówię, bo
żadne oznaki na niebie i ziemi nie wskazywały na zmiany, ale trudno, może choć
przez chwilę poprawię ich nastrój. Nawet siedząca za mną dziewczynka
potwierdziła koledze z którym siedziała:
- „Mój tata mówił, że górale zawsze dobrze wiedzą
kiedy pogoda się zmienia, oni podobno mają wmontowaną pogodynkę”.
Nie było wyjścia, więc (podobnie jak Tewje
mleczarz) pomyślałem sobie:
- „A co by ci przeszkadzało Panie Boże, żeby rzeczywiście wyszło słońce?”
- „A co by ci przeszkadzało Panie Boże, żeby rzeczywiście wyszło słońce?”
Nie minęło pół godziny a na horyzoncie chmury
nagle się rozerwały i z dala na pagórkach zabłyszczało słońce. Poczułem się
wtedy jak człowiek wtajemniczony, mający konszachty w Niebie.
Cały czas zza chmurek błyskało figlarne
słoneczko, a dzieci były szczęśliwe i dumne, że ich pilot tak świetnie
przepowiada pogodę. Ostatnim punktem był zamek Krzysztofa Baldwina
Ossolińskiego. Jedziemy. No tak, a na horyzoncie znów pojawiła się ciemna masa
deszczowych chmur. Dzieciaki więc zwracają się do mnie, jak do największego
guru:
- „Będzie padało?”
- „Będzie padało?”
- „A skąd zdążymy przed deszczem, ja pilot wam to
mówię, to wierzcie.”
Sparafrazowałem powiedzonko wójta, z „Chłopów”
Reymonta. No i dostałem nauczkę.
Widocznie Najwyższy pomyślał sobie: dość tej chwalby, czas na przykrą rzeczywistość i twarde lądowanie. Pięćset metrów przed zamkiem lunął taki deszcz, że wyjście z autokaru było zupełnie niemożliwe. Zobaczyliśmy zatem, tę piękną magnacką siedzibę z okiem autobusu i udaliśmy się w drogę powrotną.
Widocznie Najwyższy pomyślał sobie: dość tej chwalby, czas na przykrą rzeczywistość i twarde lądowanie. Pięćset metrów przed zamkiem lunął taki deszcz, że wyjście z autokaru było zupełnie niemożliwe. Zobaczyliśmy zatem, tę piękną magnacką siedzibę z okiem autobusu i udaliśmy się w drogę powrotną.
Nie wiedziałem jednak, że Najwyższy skłonny jest
żartować, bowiem ujechaliśmy ze dwa, no może trzy kilometry i z dala
zobaczyliśmy pięknie oświetlony resztkami zachodzącego słońca, zamek Krzysztofa
Baldwina Ossolińskiego.
No bardzo śmieszne, Panie Boże, no bardzo śmieszne...
No bardzo śmieszne, Panie Boże, no bardzo śmieszne...